Kilka dni temu zaczęłam puszczać młodszą Kluskę bez pieluchy. Pierwszy dzień zaowocował obfitością kałuż - na dywanikach, na łóżkach, na panelach, wszędzie. Każda sugestia "Aniu, chodź, usiądziesz na nocnik" wywoływała wściekły protest i krzyk. Propozycja założenia pieluchy - takoż. Dziecina biegała z gołym zadkiem i niefrasobliwie lała gdzie popadnie. Zupełnie jakbym miała psa w domu i to wyjątkowo źle wychowanego.
Wycierałam, myłam, suszyłam i zapierałam, pełzając na kolanach. Zaciskałam zęby, brzuch mnie bolał a ciśnienie rosło. Nie tyle z powodu kałuż, bo to normalne, ile z powodu Aninego focha i odmowy współpracy.
Późnym popołudniem wszystko śmierdziało. Ania usadowiła się na fotelu i zaczęła oglądać bajki. Podłożyłam jej kocyk pod pupę i przykazałam na nim zostać i nie nasikać na fotel. Kiedy tylko opuściłam pokój, moje asertywne dziecko wyciągnęło spod siebie kocyk, przykryło się nim, po czym się zlało. Prosto na ten cholerny fotel. Siedziała sobie w kałuży, wielce z siebie zadowolona. Zajrzałam do pokoju, zobaczyłam ten rozkoszny obrazek i wyszłam z siebie. Eufemistycznie rzecz ujmując - wyraziłam BARDZO dobitnie swoje niezadowolenie, zgoniłam z fotela, wyłączyłam bajki i wyrzuciłam dziecko do drugiego pokoju. Wyczyściłam co było do wyczyszczenia, klnąc najbarwniejszymi słowy. Inaczej rzecz ujmując - zryłam psychikę dziecięciu i do końca życia się z tego nie otrząśnie ;) O wredna suka ja, szykujcie stos.
Efekt - 90% Aninych potrzeb trafia tam gdzie należy, czyli do nocnika. Bez przypominania, proszenia, bez mojego udziału, odprowadzania i wysadzania. I generalnie o to chodziło. W domu względny spokój, sielanka i nie śmierdzi, a Ania, chwalona za każdy sukces jest bardzo z siebie dumna :)
Niedzielne popołudnie spędziłam - o cudzie! - bezdzietnie :) Babcia przejęła ukochane wnuczki, a my z małżonkiem wyruszyliśmy do Kampinosu. Po pół godzinie prowadzenia samochodu zorientowałam się, że odczuwam nieokreślony dobrostan... Zamyśliłam się i go określiłam - oto na tylnym siedzeniu nie było słychać żądań, pytań, piosenek o żabkach, przekrzykiwania, odgłosów szarpaniny... Jeno cisza... Nawet radia nie włączałam, żeby nie zburzyć tej błogości. Małżonek, jak mniemam, nie był zachwycony, ale nie miał wyjścia - u nas ten, kto prowadzi, zarządza muzyką (lub jej brakiem) ]:-> Chłe chłe.
Błąkaliśmy się po leśno - polnych plenerach w przemiłym towarzystwie, a efekty działalności objawię ze szczegółami, kiedy je obejrzę i uwierzę, że można światu pokazać ;) Cóż, było to wyzwanie, zwłaszcza dla mnie.
Przede mną kolejny dzień walki z prozą życia i własnym smutkiem. Kofeiny poproszę :) Po dwóch kawach i green-upie będę miała oczy jak ta sówka ;P
4 komentarze:
lubię to!
jak myślisz, po jakiej akcji franek zakumał ze kupe robi sie DO NOCNIKA a nie W GACIE?? jak zobaczył dwie mamy naraz, gdy wyszłam z siebie i stanęłam obok, bo mój kochany syn zamiast stać spokojnie o co apelowałam tonem informacyjnym, przy akcji ściągania ukupionych majtek, zaczął tańczyć i wszystko dookoła siebie (w tym mnie) ekhm... ubrudził zawartością gaci. od tamtej pory potrzebe zrobienia grubszej sprawy o dziwo odczuwa i sam biegnie na nocnik ZANIM zacznie robić.
wiec gratuluję Ani :)
Nie ma to jak stare, dobre, niezawodne faszystowskie metody :P
Gratuluję sukcesu Ani i Tobie jakiekolwiek metody zastosowałaś :-)
Zainspirowałaś mnie i chyba zrobię taki post o Hani ;-)
:))))
Tylko niech rodzice nie będą dla Hani zbyt surowi ;)
Prześlij komentarz