piątek, 7 września 2012

Codzienne poyerbanie


Moje dzieci przed osiągnięciem szacownego wieku 3 lat sypiają niezbyt dobrze. W zasadzie bardzo źle. Skutkiem tego nie dane mi się było wyspać porządnie od jakichś 6 lat.
Przedwczoraj, na ten przykład, Kluś cierpiał z powodu biegunki i zęba, więc trzymał mnie na nogach od 1 do 3.30 w nocy.
Niegdyś unikałam kawy jak ognia, bo nie cierpię kawowego paskudnego smaku, obecnie jestem w stanie wypić trzy filiżanki tego świństwa dziennie, na przemian z dwoma litrami Pepsi Max. A i to czasem nie pomaga, pod wieczór obijam się o meble i słaniam na nogach, marząc tylko o utracie przytomności w miękkiej pościeli.
Kiedy kilka dni temu przyłapałam się na otwieraniu drugiej dwulitrowej butelki Pepsi przed godziną 16.00, stwierdziłam, że czas wyciągnąć ciężką kofeinową artylerię.
Teraz będzie subtelny product placement ;)
Otóż, wróciłam do zarzuconego kilkanaście miesięcy temu zwyczaju picia yerba mate. Smakuje, pachnie i wygląda jak zalane wodą sianko, ale daje zaprawdę potężnego kopa. Kawa może się schować.
No i ten szyk oraz szpan, kiedy tuptasz po ulicy z kubeczkiem, wystającą z niego dziwną rurką i termosikiem pod pachą ;) Tak, swego czasu kultywowałam ten szlachetny południowoamerykanski zwyczaj w mojej okolicy, budząc niekiedy uśmiechy politowania ;)
Skończyły mi się zapasy ziela, które Małżonek przywlókł z Argentyny, więc musiałam się zaopatrzyć lokalnie. Zamówiłam mate z Yerba Mate Store. Preferuję wersje dosmaczane, więc nabyłam cytrynową, ziołową i miodową.
Siorbię po argentyńsku - tę samą porcję sianka zalewam kilkakrotnie woda z termosu (woda musi mieć około 80 stopni, żeby nie przedobrzyć, mam nawet termometr ;) Można zalewać mlekiem, wtedy nazywa się to mate de leche, ale na samą myśl o smaku ciepłego mleka robi mi się słabo, więc nie zaryzykuję.
Zalety są nie do przecenienia - już po drugim kubku umysł mam ostry jak brzytwa, latam po domu robiąc pięć rzeczy na raz, chcę działać, wydatnie mi wzrasta poziom optymizmu i nie odczuwam tego ogólnego, smętnego życiowego zwisu. Poza tym - mate hamuje apetyt, co nie jest bez znaczenia, ponieważ, jak wiadomo, przemęczony i pozbawiony snu organizm domaga się węglowodanów. Ludzie, którzy za mało sypiają mają niepowstrzymane parcie na słodycze... Czuję to w biodrach, bo nowe spodnie już się nie dopinają ;) A więc... Nutello spier***aj :P
Co więcej - yerba nie wywołuje u mnie syndromu kofeinowego: rozedrgania, łomotania serca, zawrotów głowy, niepokoju i innych niedogodności. Czysta energia.
Do picia yerby przydaje się kilka przedmiotów: naczynko czyli matero, rurka czyli bombilla (uwielbiam to słowo, zawsze się przy nim uśmiecham :P), termometr (sianko zalane zbyt gorącą wodą jest zmarnowane i smakuje jeszcze gorzej niż normalnie ;) i termos (zapas wody w odpowiedniej temperaturze).
Używam yerbonaczyń ceramicznych, z czystego lenistwa. Tradycjonaliści siorbią z naczyń wykonanych z tykwy , nazywa się to calabaza i wygląda bardzo trędi, podobno poprawia smak mate, ale wymaga pielęgnacji, specjalnego przygotowania do użytku a do tego jest drogie i cieknie ;)
W sumie jedynym sprzętem tak naprawdę niezbędnym dla siorbacza jest bombilla. Bez bombilli zielsko włazi w zęby i psuje całą przyjemność.



To ja sobie teraz posiedzę, lekceważąc dookolny rozgardiasz i siorbnę. Ruszę się dopiero kiedy stosunek zombie do człowieka zmniejszy mi się do minimum 20% ;)

11 komentarzy:

GOSIA pisze...

ten wpis jest baaardzo na czasie: wczoraj męczyłam aptekarkę aby poleciła mi coś na syndrom zombi, myślę że cierpię na niego od jakiś 8 lat (od pierwszego porodu), objawy mam te same co Ty, czyli nie odstępuje mnie ogólne wrazenie że wszyscy wokół mnie (a szcególnie dzieci) są na baterie Duracell a ja na jakieś zwykłe chłamowate bateryjki. Kawy nie pijam, Pepsi nie pijam, obzeram sie na potęgę a po "przespanej" nocy od razu mam ochotę znowu sie położyć. Może mój ratunek właśnie w yerba mate??? A tyle się o tym, jeszcze jako nastolatka, naczytałam u Cortazara ale jakoś mi nie przyszło na myśl spróbować.

GOSIA pisze...

ciekawa jestem czy dużo mam tak ma... napiszcie dziewczyny czy macie syndrom zombi a jeśli tak to jak sobie z tym radzicie!

Cuilwen pisze...

Wiesz, niektóre mamy mają dzieci, co to śpią całe noce jak skończą trzy miesiące ;) Wtedy syndrom zombie się nie stosuje ;)
Nigdy nie przypuszczałam, że będę spożywać tyle kofeiny dziennie, po jednej filiżance kawy dostawałam szczękościsku, a po dwóch szklankach coli nie spałam całą noc, a teraz? Nieważne ile w siebie wleję, kiedy tylko mogę, kładę się i odpływam.
Spróbuj posiorbać, co Ci szkodzi :) Najwyżej nie polubisz ;)

Cuilwen pisze...

Przyjedź do mnie, będziem siorbać razem :P Yerba to w Ameryce Południowej "napój przyjaźni", niezbędny na spotkaniach towarzyskich :)

Małgorzatka pisze...

ćpun! :D :P

Cuilwen pisze...

hahahahahahahahahahaha
PRAWDA, NO!!! :D

Małgorzatka pisze...

;p ;p

Natalijka pisze...

Jakoś nigdy mate nie kojarzyło mi się smakowo z sianem-a wielokrotnie piłam je w Argentynie-nie robisz za słabego? a może mamy inne skojarzenia po prostu :)
Jeszcze jedno, bo wiele razy pisałaś że Mat jest chory bo ma biegunkę, gorączke czy gluta i ząbkuje- u nas biegunka gorączka i glut to stały zestaw pojawiający się przy każdym rzucie ząbkowania, u całej trójki. Nasza lekarka twierdzi że to właśnie reakcja na ząbkowanie i wzmożoną produkcję śliny a nie jakieś wirusy. Pozdrawia niewyspana od lat 5 i pół :)

Cuilwen pisze...

Natalijka, byłaś w Argentynie? Wooow, super :))) Nie wiem czy robię za słabą, sypię tak 2/3 kubeczka suszu, a latam po tym jak z propellerem, więc chyba działa :P Może faktycznie mamy inne skojarzenia, dla mnie to wypisz wymaluj sianko z dziadkowej łączki :P

Wiem, że ząbkowanie powoduje gorączkę i gluta, ale zazwyczaj gorączka przy ząbkowaniu nie przekracza 38 stopni, jak jest więcej to już można podejrzewać wirusa. W sumie to wszystko się wiąże, ząbkowanie osłabia odporność i dziecko łapie co się nawinie... Czeka nas kilka ciężkich miesięcy, bo Matt hoduje te zęby bardzo powoli i w wielkich bólach :/

Natalijka pisze...

wiesz, Adzie zdarzyło się mieć 40 st konsultowaliśmy się telefonicznie z pogotowiem, a na drugi dzień dziecko zdrowiutkie i z czubeczkiem nowego zęba. także różnie bywa. ona też ciężko zęby rodzi.
a w Argentynie byłam nieraz bo mój tata stamtąd :)

Cuilwen pisze...

O matko O_O no to masakra zębowa, zaiste...

Fajnie mieć tatę z Argentyny :P