wtorek, 4 września 2012

Szkoło, WTF?

Pierwszy dzień w szkole.
Zdawałoby się, że wszystko zostało ustalone, przygotowane i opracowane.
A wała! Tu jest Polska i nic nie działa jak powinno.
Na początku wakacji dostaliśmy mailem listę rzeczy potrzebnych do wyprawki pierwszoklasisty. Mąż, zgrzytając zębami, wykonał stosowne zakupy (dość kosztowne, pragnę nadmienić). Wszystko leżało gotowe.
Wczoraj, po uroczystości rozpoczęcia roku, od pani wychowawczyni dostał inną listę, zawierającą mniej więcej połowę przedmiotów z pierwotnego wykazu oraz listę podręczników, które należy przynieść do szkoły.
Nieco skołowani, przygotowaliśmy to co trzeba, podpisaliśmy. Dziś rano, zadowolona z siebie przekazuję Zu w ręce sąsiadki, celem odstawienia w szkolne progi. Sąsiadka zdziwiona zapytuje mnie, czemu ta nasza wyprawka taka mała? Ja na to, że przecież daliśmy to, co było na kartce. Sąsiadka pyta na jakiej kartce, przecież miało być to, co dostaliśmy kilka dni temu mailem. Ja pytam, jakim mailem, żadnego maila nie dostałam...
Zu miała kończyć zajęcia o 12.25. O 12.14 stałam pod salą, czekając aż klasa skończy lekcje. O 12.30 któraś z oczekujących razem ze mną matek zajrzała do sali i ze zdumieniem stwierdziła, że naszych dzieci tam nie ma... Jest za to druga zmiana, klasa zerówkowa. Pytanie za sto dolarów - gdzie są nasze dzieci? Rodzice rozbiegli się po szkole w poszukiwaniu pociech. Coś mnie tknęło i zajrzałam najpierw na świetlicę. Oczywiście znalazłam tam moje zszokowane dziecko, pytające CZEMU PO NIĄ NIE PRZYSZŁAM?!
Tajemnicą pozostanie dla mnie o której skończyli lekcje, czemu wcześniej, czemu nikt nas nie uprzedził i czemu dzieci odprowadzono na świetlicę skoro nie są tam zapisane. I czy taka sytuacja ma szanse się powtórzyć.
Zuzia, rozżalona, zakomunikowała mi, że nie mogła się uczyć jak inni, bo nie dałam jej książki. Jakiej książki, pytam. Takiej żółtej, do rysowania. Czy muszę dodawać, że żadnej żółtej książki do rysowania nie było na wykazie podręczników do przyniesienia?
Następne wyzwanie - zapłacić za obiady. Opłaty przyjmuje pani w sklepiku szkolnym. Można zapłacić przelewem na konto szkoły, ale doprawdy nie wiem po co, bo swoje w ogonku do sklepiku należy i tak odstać, pokazać pani wydrukowane potwierdzenie przelewu i poczekać na ręczne wypełnienie karty obiadowej. Lekko 30 minut zapuszczania korzeni z Mateuszem na plecach oraz znudzoną i zmęczoną Zuzą, uwieszoną u nogawki. Kolejka posuwa się jak żółw, bo co chwila do okienka podchodzą panie ze świetlicy, usiłując wyjaśnić burdel z kartami obiadowymi dzieci świetlicowych. Nie wiadomo kto ma prowadzać dzieci na obiad, czy mają iść same i czy same mają zarządzać swoimi kartami czy może przekazać je opiekunkom. Nic nie wiadomo.
Lekcje teoretycznie powinny odbywać się w jednej sali, ale tylko teoretycznie. W praktyce, niektóre zajęcia będą się odbywać gdzie indziej. Gdzie mam odstawić dziecko albo skąd je odebrać - tajemnica. Nie ma takiej informacji, nikt nic nie wie.
Pielęgniarka szkolna żąda bilansu siedmiolatka z przychodni. Pielęgniarka z przychodni twierdzi, że nie jest uprawniona do wykonywania bilansu siedmiolatka i jest to psi obowiązek pielęgniarki szkolnej. Weź rodzicu kurwa zgadnij kto ma rację.
Po odebraniu dziecka ze szkoły czułam się jakbym przerzuciła tonę węgla łopatką do piasku. Ocierając pot z czoła kłusowałam przez pola, pchając wózek, wypełniony żwawym Mateuszem, wielkim tornistrem Zuzi, jej bluzą, zakupami i moją zmasakrowaną między tym wszystkim torebką. W końcu nie wytrzymałam i z westchnieniem rzuciłam w przestrzeń - Jezu, co za burdel...
Na to Zuzia filozoficznie: Jak to w szkole, mamo...




12 komentarzy:

Małgorzatka pisze...

BOŻE,nie chcę.

Cuilwen pisze...

LOL może u Was nie będzie tak źle, u nas to jedyna szkoła w okolicy, dziki tłum dzieciaków, dwie zmiany, klasy po 29 osób... Masakra.
A zerówka była zorganizowana cudownie, bezawaryjnie, więc szok logistyczny był tym większy ;)

spektrum koloru pisze...

ja pierdolje! (ze tak malowniczo zacytuje katechetkę z włatcuf móch...)
moje dzieci zostają w domu do końca życia, a niech mnie, najwyzej strzelę sobie w łeb...
przytulam :* jak tam zatoki?

kaszka pisze...

o ja pierniczu! nieźle Was tam ganiajo.
to u nas w porównaniu luzik, za obiady można zapłacić paypalem i sami z konta znikają odpowiednią kasę. jedyne co to nadal nie wiem co mam temu Dziecku dawać do żarcia na snacka, bo okazuje się, że niemal wszystko co żre zawiera orzechy (zakazane) oraz mleko i pochodne w proszku (zakazane). owoce i warzywa jej nie satysfakcjonują do końca. ale przynajmniej wyprawka była ograniczona do pięciu rzeczy na krzyż.

Cuilwen pisze...

Dzięki Dziewczyny :)
Pierwszy tydzień zawsze jest masakryczny, pamiętam ze swojej szkoły, że to nic przyjemnego ;) Ale od strony rodzica chyba jest jeszcze gorzej ;)

GOSIA pisze...

ta....

Paulina pisze...

Podoba mi się reakcja Zuzi ;)

Cuilwen pisze...

:DDD

Ka pisze...

Ło boże! To jest lepsze, niż powieść sensacyjna...!
a opłaty za obiady to... raz na miesiąc...? ;-)

Cuilwen pisze...

LOL :P
Opłaty za obiad owszem, na całe szczęście raz na miesiąc... :) Ale i tak systematycznie o nich zapominam i moje biedne nienażarte dzieciątko musi przetrwać pół dnia o butelce soku, jednym jabłku, paczce ciasteczek pełnoziarnistych, bułce z serem, słodkiej bułce mlecznej, bananie i paru śliwkach... :P Głodowa porcja, zaprawdę powiadam wam.

Kajka pisze...

Przeklęłam. Nie macie w klasie jakichś pyskatych rodziców?

Cuilwen pisze...

No jakoś nie bardzo :P