Za dużo, za dużo wszystkiego. Stosy zbędnych przedmiotów utrudniają życie, wprowadzają chaos w głowie i poza nią. Sprzątanie to udręka, zwłaszcza przy dzieciach. Ciągle coś ginie i znajduje się dopiero wtedy, kiedy jest niepotrzebne. Ale szukając, znajdujemy mnóstwo innych rzeczy, równie niepotrzebnych.
Lubię KUPOWAĆ, zakupami leczyłam sobie doraźnie stany depresyjne. Jednak nie lubię MIEĆ. Nie przywiązuję się do przedmiotów, wyrzucam bez sentymentu.
Każdą życiową przemianę zaczynam od gruntownej czystki. Segreguję, oddaję, wynoszę do śmietnika. Im mniej zostaje, tym lepiej.
Okazuje się, że takie nastawienie jest zdrowe i wskazane, jak sugeruje Dominique Loreau w "Sztuce prostoty". Niczego nowego się z tej ksiązki nie dowiedziałam, ale miło się czyta peany na cześć swoich poglądów ;)
Moje najnowsze postanowienie - codziennie w śmieciach ląduje jedna zbędna rzecz. Nawet mała. Oraz - zakaz kupowania. Chyba, że coś jest rzeczywiście potrzebne a zakup gruntownie przemyślany. Tym niemniej bilans musi być ujemny - więcej ubywa niż przybywa ;)
Być może do końca roku uda mi się osiągnąć pożądany stan lekkości bytu. Ale nie mam wielkiej nadziei - mój mąż, wychowany przez zapobiegliwych rodziców, w gospodarce niedoborów, uważa, że wszystko się przyda. Czasem wpędza mnie to we frustrację, graniczącą z rozpaczą, ale nic na to nie poradzę. Między innymi dlatego potrzebuję kawałka swojego terytorium - żeby nie atakował mnie chaos cudzych rzeczy, na które nie mam żadnego absolutnie wpływu.
Klusek bardzo pomaga mamusi. Sporo dupereli poległo z jego ręki ;)
5 komentarzy:
Ach, jakże się z Tobą zgadzam! Nienawidzę tego obłożenia rzeczami, ileż można mieć tych wszystkich bambetli!?
Ja też nienawidzę posiadać i nienawidzę nadmiaru przedmiotów...
to wręcz paranoidalne, ale wygląda na to, że nigdy przed nadmiarem i ilością nie dam rady uciec.... może to taka karma.
Czytałam gdzieś w necie, że właśnie posiadanie dzieci wiąże się z natychmiastowym nadmiernym przyrostem ilości posiadanych przedmiotów. I u nas to w sumie się bardzo zgadza.
sama też przechodziłam fazy polowania na rzeczy za bezcen na ebayu..., którymi sama doprowadzam do zagracenia i braku miejsca...
Regularnie wydaję, wynoszę, wywożę, wyrzucam rzeczy, ubrania, zabawki...
ale mimo to w domu powstają "ogniska zapalne", w których przybytek się zbiera i zalega, a ja za rzadko biorę się za odgarnianie.... (zresztą te miejsca często wywołują we mnie rozpacz na sam widok i w kontakcie z nimi - łatwiej jest odwracać głowę i nie widzieć....)
A z drugiej strony - jeśli chodzi o moje własne ubrania - ile to już razy wyrzuciłam coś do puszki, a potem za tym tęskniłam :-))) a po jakimś czasie kupowałam coś podobnego :-)))
też tak macie?
hahahaha, słodkie :)
Nie, mnie się nie zdarzyło za czymkolwiek tęsknić :D
Ani za ubraniami, ani za książkami ani za pamiątkami.
Też czasem wolę nie widzieć :/ U nas i przed dziećmi było zagracone, jak już sie pojawiły, zrobiła się istna dżungla rzeczy :/
Co jakis czas, kiedy dzieci nie ma, wkraczam do ich pokoju i porządkuję oraz wyrzucam. To co niekompletne, połamane, pocięte. Wynoszę od 6 do 11 reklamówek śmieci na raz...
To faktycznie macie tego sporo. I ty jeszcze kota chciałaś :)
To dobrze, że ze mną nie mieszkasz ;) Ja na razie dorastam psychicznie do pozbycia się zbędnych książek, cd, butow, torebek, ubran. Może przeprowadzka mnie do tego zmusi ;)
Prześlij komentarz