We wtorkowy wieczór Matju znowu zapadł na stan zapalny męskiej końcówki, tak jak kilka miesięcy temu. W środę nie było mu lepiej, tylko gorzej, w szczegóły wolę nie wchodzić bo skóra mi cierpnie na samą myśl. Było na tyle źle, że postanowiliśmy zabrać go na ostry dyżur.
Wiazało się to z koniecznością olania szkolnej Wigilii u Najstarszej. Na tę wieść Najstarsza wpadła w amok, bo miała być aniołem w jasełkach i myśl o tym, że nie bedzie na widowni mamy ani taty, doprowadziła ją do histerii. Cóż było robić... Mąż zabrał cierpiącego Najmłodszego do samochodu i pojechał do szpitala a ja poszłam oklaskiwać występy.
Siedziałam tam jak nieżywa, wpatrując się w komórkę i oczekując wieści. Wieści nadeszły, w postaci SMSa, informującego mnie, że Najmłodszy w drodze powrotnej ze szpitala zarzygał samochód. Dwukrotnie.
Miałam nadzieję, że to tylko choroba lokomocyjna...
Uciekłam co prędzej ze szkolnego spędu, ciągnąc za sobą skrzywione i wściekłe dziewczynki (oderwano je brutalnie od paśnika ze słodyczami). Życzliwa mama Zuzinej koleżanki zapakowała im co nieco na wynos i jakoś dały się wyprowadzić, ale, szczerze mówiąc, mialam ochotę pourywać im głowy i zatknąć na szkolnym ogrodzeniu.
Galopem wróciłam do domu. Zeszłam do garażu, zaraz podjechał Mąż. Wyciągnęlam z fotelika niemrawego Najmłodszego, zarzyganego od stóp do głów, cały czas mając nadzieję, że to tylko choroba lokomocyjna...
Oczyściłam, wsadziłam do wanny, umyłam, opatrzyłam chorą część ciała (co nie jest proste, uwierzcie mi, to podobno strasznie boli a dzieci są zdeterminowane by uniknąć bólu za wszelką cenę). Posadziłam na kanapie.
I się zaczęło.
Paw za pawiem.
Na stole bateria leków, łącznie z antybiotykiem na zapalenie, których nie ma jak podać, bo cokolwiek wleję mu do paszczy, zaraz zwróci. Bezsilność.
Gorączka. Dziecko leje się przez ręce.
Kiedy na chwilę przestał pawiować, wcisnęłam mu porcję nurofenu i modliłam się, żeby lek został tam, gdzie powinien.
Pić Młody nie chciał. Więc kiedy przysypiał, poiłam go strzykawką, kropelka po kropelce.
Nie spałam za wiele tej nocy.
Nad ranem do pawia doszła jeszcze biegunka. Utrzymanie czystego tyłka u dziecka z wirusową sraczką i ropnym zapaleniem napletka jest równie ważne co niezwykle trudne do przeprowadzenia...
Teraz sytuacja wydaje się z grubsza opanowana. Młody pije po trochu, a większość tego co pije, zostaje mu w środku. Właśnie usnął. Ja też powinnam, ale jestem w trybie "fight or flight" i adrenalina nie daje mi zmrużyć oka.
Myślę, że w ciągu ostatnich 24 godzin postarzałam się o jakieś 10 lat. Na pewno jestem bardziej siwa. Nerwy to straszna rzecz.
8 komentarzy:
przytulam, współczuję i trzymam kciuki, żeby było lepiej...
swoją drogą, ciekawe jak choróbska wyczuwają czas, gdy służba zdrowia ma wolne... aż boję się na myśl o świątecznej przerwie :(
Boże, tylko nie choroba w święta... Masakra. Wszystko zamknięte i nic się nie da zalatwić :/
Okropne to dla Was wszystkich. A powiedzial lekarz orzynajmniej jaka jest przyczyna ? Jestes mega dzielna.
Nic nie powiedział lekarz.
Ja pierdolę :(
Ci lekarze to już konowały na maxa....u mnie taki rota wywołuje mega strach, wiec doskonale cię rozumiem. Miałam "przyjemność" być na Wigilie w szpitalu....i już jak tylko pomyśle o rota to mam stresa.
No ja też, dziewczynki nie miały rota nigdy, więc się nie przejmowałam, ale teraz mam tak samo, na hasło "rota" cierpnie mi skóra... A u nas i tak lajtowo, młody jest silny i jeszcze nie trafił do szpitala.
mysmy w dwojke mieli rota. Teo przeszedl lagodnie, bo szczepiony, a ja bez odpornosci niestety okropnie to przeszlam, malo nie wyladowalam w szpitalu :( A jak dzisiaj sie czujecie ?
Prześlij komentarz