środa, 8 kwietnia 2015

Będzie łatwiej?

Im starsze, tym łatwiej. Tak przynajmniej mi powtarzano. Nawet wydawało mi się, że to prawda. Dzieci rosną, można się z nimi dogadać, współpracować, jakież problemy mogą powstać na tym etapie?

Nie wiem jak inni, ja mam aktualnie jeden. Moja tolerancja na hałasy, krzyki, kłótnie, płacze, jęki i protesty jest w tej chwili nawet nie zerowa. Jest wręcz ujemna.
Najmłodszy jest jeszcze nieduży, bywa oczywiście uroczy, zabawny i słodki oraz hmmm... umiarkowanie uległy. Na każde "nie", "nie możesz", "nie dostaniesz", i tak dalej, reaguje krzykiem i płaczem (szczęśliwie -  powoli przestaje bić, co za sukces, jak szybko poszło, zajęło to tylko dwa lata! Prawie.) Dziecku trzeba odmawiać, wszyscy to wiedzą. Nie wolno pozwalać na wszystko, nie wolno dawać wszystkiego, ulegać fochom i zachciankom, to oczywiste. Ale za każdym razem (sto razy dziennie) kiedy muszę mu powiedzieć "nie", kulę się wewnetrznie, bo wali krzykiem i protestem jak młotem, na odlew. Nie ustępuję. On też nie ustępuje. Ponawia ataki. Chyba nigdy się nie nudzi ani nie męczy. Ja - owszem. I jedno i drugie. Rozumiem, czemu potrzeba całej wioski, żeby wychować dziecko. Potrzebuję wioski. Gdzie moja wioska? A tak naprawdę to potrzebuję co najmniej trzech, bo każde z moich dzieci jest w stanie sprawnie wykończyć nie tylko wioskę, ale i nieduże miasteczko. Nie mam na to siły, nawet nie mam siły chcieć mieć siłę. Nie tylko nie chcę, ale nawet nie chcę chcieć.

Jestem w defensywie. Uciekać, wyrzucić ze świadomości, unikać. Potrzebuję towarzystwa dorosłych? Chyba nie jakoś rozpaczliwie. Dobrze jest kiedy wszyscy wychodzą rano z domu i wiem, że przez kilka godzin nie będę musiała wchodzić w żadne, absolutnie żadne interakcje. Czasem puka listonosz albo kurier. Kiedy otwieram, patrzą na mnie dziwnie, chyba wyglądam jakbym miała nie po kolei. Może mój przyjemny wyraz twarzy nie jest zbyt przekonujący.
Zdarzyło się, że kurier musiał powtarzać dwa razy to co miał do powiedzenia, bo za pierwszym razem mój wewnętrzny antyludzki filtr nie przepuszczał informacji.
Spokój. Cisza i spokój, skarby cenniejsze od złota.

Na tym chyba poprzestanę, żeby nie zapędzić się za daleko w rozważania o naturze rozmnażania, gatunku przedłużania i socjologicznego uwarunkowania.
I poczucia winy, tego jakże popularnego współczesnego bata na rodziców. Wszechobecny świst owego bata skłania mnie do starannego unikania wszelkich publikacji na tematy rodzicielskie. Już nie jestem w stanie czytać o tym co powinnam i czego się ode mnie oczekuje. Wina, cuchnące opary winy w każdej dziedzinie i na każdy temat, wystarczy pojeździć w necie po stronach o rodzicach. Dowiesz się, że cesarka to nie poród, że prawdziwe matki karmią piersią, że dobra matka wychodzi na spacery, że dobra matka gotuje eko posiłki z eko warzyw i owoców, że dobra matka nie krzyczy, że internet jest szkodliwy, że telewizja ogłupia, że  cośtam i cośtam, lista nigdy się nie kończy.
Ostatnio przeczytałam artykuł, w którym autorka z oburzeniem relacjonowała scenę, której była świadkiem: chodziło mniej więcej o to, że dwoje dorosłych zajęło dzieci grami na smartfonach (jakie to straszne) a sami długo rozmawiali, o zgrozo NIE O DZIECIACH. Zjeżyły mi się włosy na głowie. Z czystego przerażenia, że ktoś, ktokolwiek, może oczekiwać ode mnie rozmowy o dzieciach. W dodatku długiej. O, co to, to nie.
;)


9 komentarzy:

Unknown pisze...

tak, poczucie winy. Wszechobecne. Cokolwiek nie zrobisz musisz mieć poczucie winy. Za czasów nieinternetowych przynajmniej nikt rodzicom niczego nie mówił. Wychowywali i już. ps. jestem też w stanie nieprzysiadalnym

Northern.Sky pisze...

Ja mogę być twoją wioską;)
Dziś miałam straszne popołudnie z młodszą córką, wkurwiła mnie tak, że myślałam, że oszaleję. Ma obecnie etap wrzeszczący i za cholerę nie chciała dziś wracając z przedszkola przejść paru metrów. Śpieszyłam się bardzo żeby zdążyć odebrać starszą zanim zamkną After School Club a ta nie i koniec. Nie przejdzie ani metra, tylko na ręce i na ręce. I wyje. Co poniosę chwilę i postawię to znowu wyk i na chodniku leży. A naprawdę nie miałam siły jej dźwigać, plus że dziecku trzeba umieć odmawiać...
Czas zaś leciał. I tak to.
Ja, podobnie jak ty, krzyków, płaczów nie mogę, nie daję rady.

Cuilwen pisze...

Moja internetowa wioska <3 :D

Tak, dzieci umieją nalegać. Nalegają tak, że ściany drżą i ziemia się trzęsie. Błogosławieni ci, którzy umieją to znieść...

Kajka pisze...

Nie wiem jak to robiła moja mama. Chyba zajmowała nas czymś innym, albo miała anielskie pokłady cierpliwości. Ale fakt, zajmowała się nami cały czas. Cały czas coś wymyślała. Jakieś zajęcie, tłumaczyła, głupotki opowiadała. Podziwiam ją i jej rezygnację z siebie, bo tak nie umiem. Bo ona nawet dzisiaj potrafi z moimi dziećmi robić ozdoby świąteczne i w 3 godziny u mnie odkurzyć cały dom, wyprasować górę prania, przygotować obiad i iść z nimi na krótki spacer. Nie wiem, czy przypadkiem jak wychodzę nie klonuje się na chwilę. Ale też nie zazdroszczę, bo jest chodzącym obowiązkiem i mało ma z tego życia "swojej" radości.
...
To tak poza tematem.
...
W dorastaniu dzieci dobre jest tylko to, że mija to czysto fizyczne zmęczenie. Niewyspanie spowodowane karmieniem i wstawaniem w nocy (chociaż wtedy pojedynczy incydent z rzyganiem podwójnie wyprowadzi z równowagi). Ciężkość w nogach spowodowana noszeniem dziecka, wózka i okołodzieciowych bambetli. I potem można się dzieckiem trochę "powysługiwać". Wysłać ze śmieciami, do sklepiku po zakupy, zostawić samo w domu, kazać na chwilkę zająć się młodszymi (co czasem kończy się niestety narastającym chaosem). Ale to dopiero w wieku nastoletnim. Ale wrzaski, kłótnie i zmęczenie psychiczne mijają chyba dopiero jak wyślesz z domu. Bo psychicznie nastolatki potrafią zmęczyć bardziej niż maluchy, one są znacznie prostsze w obsłudze i, o dziwo!, słuchają ;) Nie chcę cię Ewuś zdołować, ale wrzaski malucha to dla mnie nic w porównaniu z tępym uporem buntującego się nastolatka. Krew zaczyna wrzeć i mózg się lasuje (przynajmniej mi), że logiczne argumenty nie trafiają do ponoć myślącego już samodzielnie człowieka. I serce boli, że popełnia błędy, przed którymi go ostrzegałam.

Podziwiam te matki, którym się chce. Zajmować się, dopieścić, poświęcić siebie i swój czas, żeby mądrze wychować, nakarmić ... pewnie zbiorą owoce swojej pracy, ale na to nie ma gwarancji. Podziwiam je więc i ... robię swoje. Jak umiem najlepiej bez szkody dla siebie. Jestem zbyt leniwa, zbyt egoistyczna, żeby całą siebie poświęcić dla dzieci.

A inni rodzice niech się gonią, dają dobre rady, wywyższają swój model wychowania. Na całe szczęście dla mnie i moich dzieci są rodzicami ich kolegów i rówieśników, nie ich - moich dzieci. Moje mają najlepszą matkę jaka im się trafiła. I tego się trzymajmy.

Cuilwen pisze...

Nastoletniość jeszcze przede mną :/ Nie chcę o tym myśleć, szczerze mówiąc :/

Właśnie, robić swoje i nie ogladac się na innych, i tego się trzymajmy :)

Krysia to uszyła pisze...

Ano - czasem się zastanawiam jak nasze matki z nami wytrzymywały i niepouśmiercały nas bąć siebie przy tym? Dla mnie to zdumiewające!
A poczucie winy nie opuszcza na krok, cokolwiek by się robiło, a nie czytam wcale porad dla mam - szkoda mi na to czasu.
I rewelacyjny wiersz! - czyj to?

Cuilwen pisze...

Naszym mamom nikt nie tłumaczył, że jak na nas krzykną to zrobią nam traumę na całe życie. Jak przyłożyły klapa w dupsko to nikt ich nie straszył opieką społeczną. Kiedys wychowanie dzieci to była kwestia wewnetrzna rodziny, dziś to sprawa społeczeństwa, i społeczeństwo czuje się uprawnione do ingerowania na różne sposoby, od porad po straszenie policją.
My mamy więcej presji i mniej możliwości. Tak mi się wydaje.

A wiersz:

http://teksty.wywrota.pl/tekst/18727-swietliki-nieprzysiadalnosc.html

Też mi się podoba :D

Krysia to uszyła pisze...

Hmm w sumie możesz mieć rację. To żeśmy kuna same na siebie bat uwiły (jako część tego społeczeństwa)! Ciekawe swoją drogą jak nasze dzieci będą swe dzieci wychowywać, ale podejżewam, że "bezstresowe wychowanie" zakopią gdzieś głęboko pod ziemią jako totalną porażkę wychowawczą ;-)

Cuilwen pisze...

Współczesny człowiek, mam wrażenie, sam nie za bardzo wie na czym, za przeproszeniem, mu dupa jeździ ;) Stare wzorce przestają sie sprawdzać w coraz bardziej i szybciej zmieniającej się rzeczywistości, poszukujemy nowych... Najczesciej metodą prób i błędów. No i tak to wychodzi ;)

Tez jestem ciekawa jak to bedzie za 50 lat na przykład. Chociaż pewnie nie dane mi będzie zobaczyć.