poniedziałek, 14 grudnia 2015

Przy kolacji

Dziewczynki, pod moim gospodarskim okiem, smażą grzanki  (czerstwa bułka, namoczona w jaju i mleku, smażona na maśle). Potem zasiadają do jedzenia.

Ania: Mamo, jak to się nazywa, co jemy?
Ja: Grzanki francuskie, ale nie wiem czemu akurat francuskie.
Ania:[ciamka w zamyśleniu]: Pewnie dlatego, że we Francji wszystko jest takie eleganckie i na pewno dobrze smakuje...
Ja: ... yyy, jasne. Pewnie dlatego.
Ania: I język taki ładny!
Ja: O, podoba ci się francuski?
Ania: Tak, posłuchaj tylko: "merci"! Dobrze powiedziałam?
Ja: Tak, brawo!
Zuza [nie chcąc być gorsza od siory]: Merci bouclé.

:D

A to obrazek, autorstwa Ani:


Przedstawia Króla i Królową Psolandii. To mniejsze to Królowa. A bulba z pomarańczowym czubkiem na jej plecach to dzidziuś.
Obrazek jak obrazek, arcydzieło siedmiolatki, mam takich w domu tyle, że nie nadążam ogladać. Jednak to, co mnie ujęło i skłoniło do uwiecznienia tego akurat malunku to fakt, że moja córka bez zastanowienia uznała, że podstawowym sposobem transportu dziecka jest noszenie. 
Na rysunkach Zuzi też raczej nie pojawiały się wózki, tylko nosidła albo chusty, ewentualnie dzidziusie na rękach. A jeszcze nie tak dawno Ania przy zabawie karmiła misia piersią ;) I bylo to dla niej najzupełniej naturalne.
Może kiedy dorosną, przyjdzie im hodować moje wnuki w świecie, w którym kobieta karmiąca piersią w restauracji nie będzie wypraszana do kibla. I w którym nigdy nie usłyszą sakramentalnego "nie noś, bo sie przyzwyczai". No, w każdym razie nigdy nie usłyszą tego ode mnie.

2 komentarze:

Kajka pisze...

Taaak, Ty będziesz im mówiła "dajcie ponosić proszę, tęskniłam za chustami".

Cuilwen pisze...

Będę :P