Dzisiejszy dzień zaczęłam, jak to się romantycznie określa, "szeptem do ucha Wielkiego Białego Brata" czyli wisząc nad, za przeproszeniem, kiblem. Wewnętrzny rośnie, żołądek mam już zdecydowanie podjechany do góry i kaszel z zadziwiającą łatwością wyciska z niego każdy spożyty posiłek, szególnie śniadanie. Pierwszy raz w życiu dzieje mi się coś takiego i jestem bardziej zaskoczona niż zdegustowana.
Choroba uniemożliwia mi ćwiczenia, po paru minutach na rowerku zaczynam się dusić. Nie przejmowałabym się tym, gdyby nie fakt, że powinnam ćwiczyć kolano. Po niedawnym uszkodzeniu ścięgna daje mi się we znaki kiedy za długo jest unieruchomione.
Podsumowując - kuleję, chrycham, zataczam się z niewyspania. Do tego dochodzi cały katalog ciążowych dolegliwości, żeby wpomnieć tylko o najbardziej dokuczliwej - rozchodzącym się spojeniu łonowym (to mój absolutny ciążowy hit, boli jak siedzę, boli jak chodzę, boli jak leżę a będzie tylko gorzej, jupi...). Dobrze, że chociaż dzieciarnia zachowywała się ostatnio całkiem przyzwoicie, włączając Wewnętrznego, który zaczął się energiczniej ruszać. Mała rybka w brzuchu dotrzymuje mi towarzystwa w nocy, kiedy mam napady lękowe i czuję się samotna jak ostatni żywy człowiek na Ziemi.
4 komentarze:
No to chorujemy razem, zaraziłaś mnie! :(
:( Zdrówka... Nam obu :*
Pięknie wyglądasz :) i nie żartuję, ja nie widzę w Tobie melancholii smutku ani ciut depresji, gdybym wyglądała choć w połowie tak jak Ty na fotach :)
Zuzia Ci też pięknieje w oczach.
Ja zmagam się z jakimś widmem. coś mnie toczy i to doprowadza mnie do okrutnego stanu psychicznego. chciałabym przespać ten czas...
Trzymaj się :(
Prześlij komentarz