Powiem tak: przygotowanie się do wyjścia zajęło nam ponad godzinę. Wszyscy z wyjątkiem mnie ubierali się w opcji "idę piechotą na biegun północny". Nie pojmuję po co, bo IMO na lodzie trzeba mieć swobodę ruchów, zwłaszcza jak się człowiek uczy, ale co ja tam wiem, i tak nikt mnie nie traktuje poważnie. Zamknęłam się więc i uzbroiłam w cierpliwość.
Dojechaliśmy na miejsce, doczłapaliśmy się z parkingu na ślizgawkę, zapłacilismy za wstęp... i kolejne pół godziny spędzone na zakładaniu dziewczynkom i Mężowi łyżew. Dziewczynki same jeszcze się nie obsłużą, Mąż owszem, ale on ma hokejówki, których sznurowanie zajmuje całą wieczność. A jest to, dodajmy, człowiek miłujący precyzję. Sznurował więc, a panienki stały i obserwowały śmigających łyżwiarzy.
Ja nie mam łyżew, na wypożyczonych nie lubię jeździć, więc podjęłam się opieki nad Matju (troje dzieci wywalających się na lodzie to by było za dużo do ogarnięcia dla Męża, który, nawiasem mówiąc, założył łyżwy po raz pierwszy od 12 lat) oraz sporządzania dokumentacji fotograficzno-filmowej.
Na pierwszy ogień poszła Zu. Nie bała się, nie wrzeszczała i chwała jej za to.
Na lodzie, jak zwykle, było między innymi kilku panów lekko siwych, mocno wyluzowanych i nadprzeciętnie zwinnych, którzy jeździli jakby fruwali. Ania, przyklejona do barierki, przyjrzała się im dokładnie i stwierdziła: "eee, mamo, patrz jakie to łatwe. Już wszystko wiem, umiem to robić lepiej od Zuzy."
Przezornie stłumiłam śmiech.
Ania wytelepała się na lód i natychmiast rozjechała się na wszystkie strony jak przydeptana rozgwiazda. Wydawała się mocno zdziwiona takim obrotem sprawy. No przecież to takie łatwe miało być :D
Z pomocą taty jakoś posuwała się do przodu ;) Na szczęście humor jej nie opuszczał :)
Dziewczynki pełzały sobie spokojnie na uciekających nogach, przyczepione do barierki. Mąż kursował między nimi. Ja ogarniałam zniesmaczonego Matju, który chciał koniecznie tak jak dziewczynki i nie przyjmował odmowy do wiadomości.
Kiedy któraś z nich była w pobliżu, Matju pokrzykiwał: "Ziuzia, Ania, musicie puścić! Paćcie jak wsiści jeźdżiom tylko wy nie jeździcie! Tam, na środku!". Najwyraźniej jemu też się zdawało, że to takie łatwe ;)
Pobyt na lodowisku zakończył się spektakularnym klapnięciem, wykonanym przez Zu do spółki z Tatą. Pozbierali się i już można było jechać do domu :)
Konkluzje są takie - 1) Potrzebuję łyżew. 2) Troje na raz to za dużo, należy ustalić grafik kto i kiedy bedzie łyżwowany na zmianę. 3) Trzeba przyjeżdżać rano, zanim zrobi się tłum.
10 komentarzy:
Człowiek miłujący precyzję powiadasz. To tak jak mój. Do wielu szałów mnie tym doprowadził;) Lub ja jego swoją nieprecyzyjnością.
Ps. Ekipę łyżwiarską masz świetną;)
Łączę się w bólu ;)
dzięki :D
hihi, wskazowki Mateusza - bezcenne. Musze powtorzyc mojej corce.
A mozna u Was kupic przekaski przy lodowisku? Ja mojej zawodniczce -nie zwazajac na koszty, inwestycja jest trafna -kupuje precla i kinderpuncz, sadzam na lawecze i w ten sposob ja moge jezdzic, majac ja na oku, a ona ma radoche z wyzerki i przerwe od "jezdzenia"
Cudna ekipa. Ja tez pod jednym dachem z czlowiekiem mijujacym precyzje 😄😄😄 ps gdzie jezdzicie ? Gdybym miala z kim dziecie zostawic, to bym sie skusila
my w zeszłym roku przezornie nauczyliśmy starszą dwójkę i kupiliśmy sobie łyżwy. Teraz starsi jeżdżą sami a my w tym czasie na zmianę uczymy najmłodszą. natomiast zdecydowanie przedpołudnia są lepsze :)
Nie ma przekąsek, niestety :( W ogóle warunki raczej surowe, ale cieszę się, że lodowisko w ogóle jest, wiele lat temu kiedy chodziliśmy z Mężem jeszcze sami, to musieliśmy się kisić w tłumie na Torwarze, tam jest masakra.
Tak, odnoszę wrażenie, że to umiłowanie precyzji to bardzo męska cecha, może koreluje dodatnio z poziomem testosteronu czy coś ;)
Lodowisko jest na Polonezie, obok pływalni, 10 minut samochodem od nas, więc całkiem dobrze. Cena 4 zł za godzinę dla dzieci i 6 zł dla dorosłych. Warunki, jak wspomniałam, raczej spartańskie, ale lód jest, muzyczka gra, ludzi nie jest jakoś szczególnie dużo przed południem, więc da się żyć :)
Mam nadzieję że w tym sezonie uda się dziewczynki nauczyć, to potem sami na spokojnie bedziemy mogli poćwiczyć, bo oboje jesteśmy lebiegi ;)
Mąż radzi sobie lepiej ode mnie, ale on zawsze lepiej jeździł. Tylko kiedy jeździliśmy razem nigdy nie chciał mnie trzymać za rekę, więc miałam porządnie poobijany tyłek i nauka wolno mi szła, mniej więcej tak jak Zuzi - zwis na bandzie na rozjeżdżających się nogach ;)
Uwielbiam łyżwy!!! Niestety okazji coraz mniej. Zabraliśmy starszego w zeszłym roku i uśmiałam się jak nigdy :) on po 15 minutach miał dość, a ja po 1,5h dopiero się rozkręcałam... i ciekawe, że starszych pań jeżdżących zwinnie jakoś nie wdać ;))
Prawda? No właśnie, ciekawe czemu tak jest ;)
Prześlij komentarz