Czegokolwiek się chwyta. Na przykład szydełka. Nie tylko ja, zdaje się, miałam taki pomysł - w Amazonie trafiłam ostatnio na TĄ książkę. W przypływie gotówki sobie kupię.
Chwytanie przynosi wymierne efekty. Oto jeden z nich, wykonany z resztek mocno sfatygowanej, kudłatej poliestrowej włóczki:
Po angielsku to chomąto nazywa się "cowl". Po polsku nie mam pojęcia. To taki szalik, dziergany na okrągło, który owija się wokół szyi na dwa razy, a w potrzebie może też służyć jako awaryjne nakrycie głowy. Bardzo funkcjonalna rzecz, wykonam jeszcze dwa dla dziewczynek.
6 komentarzy:
spis treści brzmi naprawdę nieźle :) ja też bym chciała, ale dwie lewe ręce mam, chlip :(
Ja też mam dwie lewe ręce :) Znam tylko najprostsze ściegi, ale i tymi najprostszymi spokojnie da się zrobić sporo rzeczy :)
Dawno nie dziergałam, i już zdążyłam zapomnieć jak bardzo kojąco to wpływa na nerwy. Żeby jeszcze dzieci nie przeszkadzały, bo moje dziergactwo wygląda tak: pięć oczek, mamo pić, dwa oczka, mamoooo pomóż mi, dwa oczka, uaaaaaa maaamaaaa tiitiii, dziesięć oczek, ona mnie bijeeee!!! i tak dalej ;) Dlatego nie wchodzi w grę żaden śliczny, skomplikowany wzorek, wymagający liczenia oczek :)
To jest naprawdę proste, skoro taka manualna lebiega jak ja jest w stanie coś zrobić to każdy inny też :P
KOMIN!
To jest komin :-)
Ehhh dzierganie, kiedy tylko czas pozwoli.
Nie komin! :D Komina się nie składa, to jest taka rura jakby, a to co ja mam, jak rozłożę to mi wisi do pasa :D
Komin, nawiasem mówiąc, też sobie zrobię, jak tylko przestanę się bać dziergania na okrągłych drutach...
No mój Boże no. No to komin AKORDEONOWY :)))
No dobra, niech będzie, że komin :P Jak zwał tak zwał, grunt, że ciepłe :P
Prześlij komentarz