Udaje mi się zasnąć. To wcale nie było oczywiste, czasem, mimo zmęczenia, sen mnie olewa.
Po 15 minutach, mniej więcej, do sypialni wchodzi Zuza. trąca mnie w głowę. "Mamo!" "Mamooo!". Trąca jeszcze raz. Budzę się, pytam "co się stało??".
Dziecko odpowiada, uwaga:
"Przyniosłyśmy sobie kilka zabawek do dużego pokoju."
I co? To wszystko? Dla TEJ informacji obudzono mnie z wyżebranej, wyszarpanej, upragnionej drzemki? Wyrwana ze snu cała się trzęsę. Już nie zasnę i będę chodzić do wieczora z bólem głowy.
Ogarnia mnie beznadziejna, czarna rozpacz. Odpierdolcie się wszyscy ode mnie, błagam, dajcie mi święty spokój. Pozwólcie się zdrzemnąć. Pozwólcie wypić herbatę. Pozwólcie zjeść obiad, kiedy jeszcze jest choć trochę ciepły. Pozwólcie usiąść na kiblu i spokojnie się wysikać. Pozwólcie mi żyć.
17 komentarzy:
A czy jest coś co trzyma cię przy zyciu do następnego dnia? Chętnie bym o tym usłyszała, bo mnie czarna rozpacz ogarnia już co chwile.
Czasem żyję tylko siłą rozpędu i myślą o tym, że jeśli powieszę się na klamce w łazience, moje dzieci będą miały zjebane życie i traumę. I że chociaz może wszystko spieprzyłam, to tego jednak spróbuję nie spierdolić. Wytrzymam, jeszcze jeden dzień, jeszcze jeden i jeszcze kolejny. Starając się za bardzo przy tym nie myśleć.
Czasem działają małe rzeczy, najdrobniejsze przyjemności. Dobra piosenka. Zapach ziemi po deszczu, który natychmiast przypomina mi czasy kiedy byłam mała i wydawało mi się, że wszystko będzie dobrze. Myśl o samotnym wyjściu gdzieś na chwilę. Książki, takie zwykłe, nieambitne, wciągające.
Czasami wierzę, że mam przyjaciół i myśl o nich jest jak ciepły kocyk. Ale najczęściej wydaje mi sie, że wszyscy mają mnie w dupie i nie zasługuję na nikogo. Tak więc na tę opcję staram się nie liczyć jakoś specjalnie. wiesz co mówią - "umiesz liczyć, licz na siebie, twoje życie innych jebie".
Najlepiej byloby wcale nie myslec i niczego dobrego się nie spodziewać, wtedy czlowiek się nie rozczaruje.
To jest zajebiście prawdziwe
"umiesz liczyć, licz na siebie, twoje życie innych jebie" - az żal dupę ściska.
czyli co? Życie to 2 cześci, to bez dzieci - kiedy myślisz, że możesz wszytsko, i to z dziećmi, kiedy stopujesz na maxa. A i jeszcze to na emeryturze...;/ słabe to pocieszenie, ale zawsze jakieś o ile dzieci nie wcisną nam wnuków. Tak więc nie jesteś sama w tym wszystkim, jak widzisz.
I o to chodzi, żebym wiedziała, że nie jestem. Bo świadomość, że ktoś inny sie przedziera przez podobne chaszcze, daje chociaz odrobinę siły, żeby się nie poddać.
Kiedyś, żeby byc uznanym za dobrego rodzica, wystarczylo dzieci ubrać, nakarmić i nie tłuc.
dzisiaj wymagania są dużo wyższe i nie każdy daje radę. Ja nie daję.
Dlatego mam niski poziom satysfakcji z rodzicielstwa, który nie wynagradza mi utraty różnych przeddzietnych możliwości.
O, prosze, jak pieknie ujęłam w slowa mój problem. Wypiłabym coś mocniejszego na swoją cześć, ale nic kurde nie mam.
Nie jesteś sama, jest nas miliony, tylko że wiele z nas nie ma odwagi o tym mówić, bo boją się, że Bóg ich pokaże. No tak jest, temat tabu.
Czy jest szansa, że poziom rodzicielstwa się podniesie z wiekiem naszym? A może spada wręcz odwrotnie bo mamy świadomość, że zmarszczek nam przybywa...
Z wiekiem to już nic nam się nie podniesie, wszystko opadnie :D Począwszy od cycków kończąc na rodzicielstwie :D
Może praca byłaby dla Ciebie odskocznią? Ale taka praca, do której musisz wyjść z domu.
Nie obraź się, ale czytając Twoje wpisy mam wrażenie, że masz depresję, może rozmowa z jakimś terapeutą by pomogła.
Zawsze warto szukać pomocy.
Ja sobie czasem radzę z rodzicielstwem, a czasem nie. Mam momenty, że chciałabym w danej chwili wyjść z domu i uciec daleko od tego wszystkiego. A z drugiej mam poczucie, że te gorsze chwile są wynagradzane przez te lepsze. A może nie wynagradzane tylko po prostu tak jest w życiu - raz górka raz dołek - tylko że przy dzieciach mam wrażenie te wahnięcia są częstsze :-o
Nie obrażam się, choruję na depresję (trzeci nawrót) i jestem w terapii.
I owszem, tak jak piszesz - raz jest lepiej raz gorzej.
Do tego dochodzą różne inne życiowe sytuacje, których już nie mam siły dźwigać ale nie mam również siły ich rozwiązać.
Dla mnie rozwiązaniem będzie moment, w którym najmłodszy syn przestanie łazić za mną i wyć, uniemożliwiwając mi na przykład ubranie się, sprzątanie czy cokolwiek innego.
A czy twój mąż wie o tym jak ci ciężko?
Wie :) Sam mnie posłał na terapię, chociaż to kosztowna zabawa a nam ostatnio jest dośc cienko finansowo.
Jemu tez jest ciężko, dużo pracuje i bierze na klatę większość zmartwień dnia codziennego, które się nam przytrafiają. Nie mogę wymagac więcej :)
To jest tak jak z dziećmi - raz lepiej, raz gorzej, czasem i on ma serdecznie dość.
Byłoby mi łatwiej, gdybym mogła sobie spokojnie leżeć w łózku i poużalać się nad sobą, ale mam małe dzieci, które potrzebują mamy. Staram się jak mogę, żeby moja choroba nie zrobiła im krzywdy, ale czasem jest tak trudno, że sama nie wiem jak mi sie udaje przetrwać kolejny dzień.
Z depresją jest o tyle fatalnie, że czlowiek czuje sie, jakby za chwile mial umrzeć, ale tego nie widać. Nie moge pokazać "o, tu mnie boli".
Ale terapia pomaga. I blog pomaga, ot pojęczę sobie i trochę mi ulży, taka namiastka rozmowy. I czasem pisza do mnie ludzie, którzy trafiają na bloga przypadkiem i czuja podobnie i dziękują mi za to marudzenie, bo wiedzą, że nie są sami. :)
Raz w górę, raz w dół :)
Dobrze, że jesteś pod opieką i chodzisz na terapię.
Wiesz te trzecie dzieciaczki chyba takie trochę są - mój 10-miesięczniak też za mną non stop chodzi tzn. raczkuje ;-), czasem ubieram się jedną ręką drugą trzymając go na kolanach bo nie chce sam na chwilę usiąść czy postać przy fotelu.
Gdy rozmawiam z osobami, które mają trójkę dzieci potwierdzają to, że te trzecie są takie przyklejone do rodziców ;-) Może dlatego, że muszą przebić się przez dwójkę starszego rodzeństwa.
Bardzo możliwe :) Dziewczynki były chyba jakoś bardziej niezależne, a ten tylko mama i mama ;) Ale na ogół jest słodkim i fajnym dzidziorem, tylko czasem juz nie mam siły, no nie mam... :)
Prześlij komentarz