Zuzia pojechała na wakacje do Babci, więc, korzystając ze świętego spokoju, postanowiłam się odstresować przy maszynie i stworzyć jakieś wiekopomne dzieło. Padło na tildowy wykrój kosmetyczki.
Na wstępie - specjalne podziękowania dla
Marty, za te wszystkie piękne materiały, które mi podarowała :) Patrzą na mnie z szuflady i spokoju nie dają :) Na kosmetyczkę wybrałam dwa z nich: wzorki na wierzch i pasujące błękitne płócienko do środka.
Przeżegnałam się i zasiadłam z drżącymi dłońmi do szycia.
Krojenie poszło łatwo, bo i kształt nieskomplikowany, i części niedużo. W książce napisane było, żeby usztywnić kosmetyczkę za pomocą "cotton padding". Z braku czegokolwiek, co można by podciągnąć pod tę nazwę, użyłam watoliny (ovaty). O święci Pańscy, jakich ona mi dostarczyła upojnych wrażeń podczas szycia, tego ludzkie słowo nie opisze :) Watolina jest gruba, kłaczata i kudłata, do tego jakby lepka, stopka mi się w nią wbijała, trzeba ją było co chwila wyplątywać. Ale dałam radę.
Potem należało, zgodnie z instrukcją, wszyć suwak, między wierzch a spód. Oczywiście ułożyłam go nie tak jak trzeba, wszyłam z obu stron i, rzecz jasna, nic mi się nie zgadzało :) Sprułam i przyszyłam poprawnie, klnąc na czym świat stoi.
Dodam, że jedną stronę suwaka wszyłam zwykłą stopką, skutkiem czego złapałam go na ostatnim milimetrze szerokości :) Potem wpadłam na to, że może wygodniej i rozsądniej byłoby użyć stopki do wszywania zamków, i rzeczywiście - było wygodniej :) Ale pierwszej strony już nie miałam siły pruć, więc zostawiłam ją jako, khem khem, specyficzne memento ;)
Suwak wszyty jest niemiłosiernie krzywo (na końcach zwłaszcza), więc po wywróceniu, w strategicznych punktach uwidoczniły się rozziewy wielkie jak paszcza krokodyla. Zaszyłam je po wierzchu brązową mulinką i jest git :D
Tak wygląda gotowy wyrób:
Z bliska:
I w środku.
Tutaj widać za daleko wszyty zamek, obok niego wylazł zygzak, którym przyszywałam ovatę do wierzchu ;)
W środku jest jeszcze większy babol, którego nie pokażę - zaszywając dziurę, przez którą wywracałam to arcydzieło na prawą stronę, użyłam, nie wiem czemu (w zaćmieniu chyba i w pośpiechu, bo spieszyłam się do lekarza) brązowej nici, świetnie widocznej na błękitnym tle. Widać każdy mój koślawy ścieg :) Poprawię to kiedyś, ale na razie mi się nie chce :)
Jak na pierwszy raz, uważam, że poszło nieźle, mimo pewnych obiektywnych trudności i niedociągnięć :)
Największym osiągnięciem tego projektu jest to, że zaczęłam traktować maszynę do szycia jako użyteczne i sympatyczne narzędzie, a nie jako kurzący się na stole obiekt, do którego podchodzi się jak pies do jeża ;)