wtorek, 28 stycznia 2014

Badanie

Standardowym badaniem u chorych dzieci jest badanie ogólne moczu. Nie wiem jak inne matki, ale mnie mrozi, kiedy lekarz beztrosko oznajmia "to zrobimy sobie mocz ogólny...". Oznacza to bowiem sajgon oraz pandemonium.
Jak to dziś ujęła mądra Koleżanka na fejsie - "siki to wrota piekieł". I tak właśnie jest ;)
U noworodów i małych niemowli nie ma problemu - przyklejasz specjalny woreczek-sikołapacz, zakładasz pieluchę i za jakiś czas zbierasz owoc swych starań ;) Ale w przypadku większych tuptaczy robi sie naprawdę trudno...
Najpierw zwyczajnie przyklejasz sikołapacz, zakładasz pieluchę i puszczasz stworka wolno. Za chwilę delikwent przychodzi do ciebie z gołym tyłkiem, machając radośnie pieluchą i woreczkiem pełnym, na przykład soku. Wody. Albo klocków lego ;)
Możesz powtórzyć próbę tyle razy, ile masz w posiadaniu sikołapaczy. Możesz też spróbować inaczej.
Myjesz i wyparzasz nocnik. Sadzasz. Nic. Za jakis czas próbujesz ponownie. Dziecko z zainteresowaniem patrzy, wierci się i, zanim się zorientujesz, wkłada do nocnika nogę. Albo sypie chrupki. Albo pluje. Tyle jesli chodzi o sterylność. Możesz umyć i wyparzyć jeszcze raz. Patrzysz na zegarek. Pobrania są tylko do 10.00, a na dojście do przychodni potrzebujesz co najmniej 40 minut. Czas płynie, ciśnienie lekko wzrasta. Myjesz i wyparzasz nocnik. W tym czasie dzieciak sika na podłogę. Ręce ci opadają i jesteś jednym wielkim "no kurważ".
Nie poddajesz się. Kreatywność to podstawa macierzyństwa. Najpierw trzeba podać więcej płynów. Biegasz za tuptaczem z butelką wody. Tuptacz odmawia, bo wcale mu się nie chce pić. Kusisz soczkiem. Udało się. Wciaga kilka łyków. Czekasz. Patrzysz na zegarek.
Prowadzisz młode do łazienki, sadzasz na sedesie, czule namawiasz "kochanie, zrób siusiu, sisisi, psi psi psi...", i strategicznie podstawiasz plastikowy pojemniczek. Dziecina, zafascynowana tym, co trzymasz w ręku, zapomina jak się robi siku. Czekasz. Młode wreszcie posikuje. Niestety, wierci sie przy tym jak owsik i bezcenny sik obryzguje ci rękę, starannie omijając pojemnik.
Czas płynie. Trzeba zrobić to badanie, przecież młode jest chore, na litość boską, i nie wiadomo co mu jest.
Bierzesz wiaderko. Myjesz, wyparzasz, wstawiasz do sedesu. Sadzasz. Dziecię patrzy pod siebie, krzywi się i gromko oznajmia "nieeeeeeeee!!!!!!". Sedes nie wygląda tak jak powinien i ono tam sikać nie będzie.
Ręce i inne części ciała opadają ci coraz niżej, stres ciśnie, presja czasu wzrasta. Zaczynasz myśleć, czy przypadkiem nie dałoby się wziać tego dziecka i wyżąć jak mokry ręcznik, w celu uzyskania upragnionej próbki.
Tonacy brzytwy się chwyta, więc stawiasz wszystko na jedną kartę. Puszczasz młode z gołym zadkiem i biegasz za nim krok w krok z pojemniczkiem w ręku, w nadziei, że jakimś cudem zdążysz.
Nie zdążasz. Mija graniczna godzina wyjścia do przychodni. Dziesięć minut później dziecko samo bierze nocnik i bez problemu napełnia go do połowy. Siwiejesz.
Jutro rano wszystko od nowa.
Życie jest takie ekscytujące ;)



7 komentarzy:

Kajka pisze...

święta prawda, tyż prawda i gówno prawda w jednym

Cuilwen pisze...

wiem, że masz to przećwiczone na wszystkie sposoby ;)

MF pisze...

taaa, mozna osiwieć...

Paulina pisze...

posikałam się :D ...ze śmiechu

Cuilwen pisze...

:D
Najgorzej bylo przy Zuzi, bo to dziewczynka, więc trudniej złapać, no i brak wprawy jeszcze. Mój Boże chyba postarzalam się przedwcześnie o co najmniej dziesięc lat przez te siki ;)

Marta pisze...

Honey, I know however much I say it, you'll never fully believe me but you're an awesome writer! Much entertainment happening in every post. You're pretty great.

Cuilwen pisze...

Thank you :* :D