niedziela, 27 grudnia 2009

Nocne łowy

Nasza wieczerza wigilijna zakończyła się późno. Obżarta byłam (moją dietę szlag trafił, muszę zaczynać od początku, dietetyczka załamie nade mną ręcę :( ), no i podekscytowana niecodziennym wydarzeniem to i zasnąć nie mogłam. Kręciłam się i wierciłam, ale dopiero koło 23.00 udało mi się zapaść w płytki, niespokojny sen. Nagle drzwi sypialni otworzyły się i stanął w nich mąż, mówiąc dobitnym i przejętym półgłosem "chodź tu szybko!!!!". Nie wiedzieć czemu od razu pomyślałam, że coś złego się stało z Zuzią (o Ankę byłam spokojna bo chrapała obok mnie). Ciśnienie podniosło mi się gwałtownie, zaczęłam się trząść, zerwałam się z złóżka ale ugięły się pode mną kolana... Przerażona wytoczyłam się do przedpokoju, zdrętwiałymi ze strachu wargami usiłując wydusić z siebie pytanie "co się stało?" (oczami duszy widziałam barwne obrazy - moje dziecko w kałuży krwi nie wiadomo skąd, moje dziecko nie oddycha, może zwymiotowała przez sen i się zadławiła, o mój Boże o Jezu...)
Trwało to wszystko ułamki sekund, ale prawie mnie ścięło z nóg, zanim dowiedziałam się że z Zuzą wszystko OK i nie o dziecinke tu chodzi tylko o MYSZ... W kuchni na blacie buszowała sobie mała szara myszka :)
Myślałam, że się przewrócę :)
Jak tylko doszłam do siebie, przystąpiliśmy do polowania na nieproszonego gościa. Zaczaiłam się na mysz z plastikową miską w ręku, a małżonek stopniowo odcinał jej drogę ucieczki za pomocą deski do krojenia. Mysz była diablo szybka, ale udało się nam ją zastopować, kiedy wpadła do zlewu. Chcialiśmy ją humanitarnie wyrzucić na dwór, bo wygladała całkiem niewinnie i sympatycznie, ale niestety, podczas operacji mającej na celu odwrócenie miski i zabezpieczenie jej od góry deską do krojenia, mysz podjęła próbę ucieczki i, ten tego... straciła życie. Bardzo mi było przykro, to było zupełnie niechcący.
Po tych cięzkich przejściach już kompletnie nie mogłam zasnąć :)
I tak sobie myślałam - może trzeba było zaczekac do północy i z nią pogadać, może by sama sobie poszła? ;)


środa, 23 grudnia 2009

Wesołych Świąt


***

"... et peperit filium suum primogenitum et pannis eum involvit et reclinavit eum in praesepio quia non erat eis locus in diversorio..."

"...Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie..." - Łk 2,6


Zdrowych, pogodnych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia. Oby w przedświątecznej krzątaninie nie umknęło nam to, co w Świętach najważniejsze :)

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Zuzia powiedziała...

Zuzia bardzo lubi oglądać z tatą rysunkowe "Star Wars - Wojny klonów" i zupełnie jej nie przeszkadza, że ogląda po angielsku :) W MacDonaldzie dostała kiedyś małego plastikowego R2D2 i szalenie się cieszy, kiedy widzi takiego robota na ekranie - "mamo patrz, bajka o moim robocie!"
Wczoraj bardzo się nudziła i w końcu przypomniała sobie o tym serialu. Poprosiła tatę:
Z: Tatooooo, włącz mi bajkę.
T: Jaką?
Z: Żołnierze Glony!

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Zuzia powiedziała...

Leżę na podłodze, na brzuchu i zdycham. Cóż to za atrakcja dla drobnych dziecięcych stópek :) Zuzia łazi mi po plecach, nagle zachwiała się i łup, usiadła mi z rozmachem na nerkach.
Ja (protestująco): Zuza, ale nie skacz po mnie, zrobisz mi krzywdę, mama się popsuje i nie będzie już mamy!
Zuzia (z niefrasobliwym usmiechem): Jak ty sie popsujesz to pojawi sie nowa mama!

Ot i cała filozofia Dziecka Epoki Konsumpcjonizmu.

piątek, 20 listopada 2009

Jest, jest!

Mój tolkienowy Nubik już dotarł - jest piękniejszy niż na zdjęciach i bardzo wygodny :) Ania własnie w nim spi na moich plecach.
Do nosidła jest doczepiany kapturek, Gosia uszyła mi też woreczek do przechowywania (super patent, do tej pory nosidła przewoziłam w nieeleganckich reklamówkach, co za profanacja).

Foty w akcji będą, jak tylko wróci z Hameryki mój osobisty fotograf.

A tymczasem sobie po cichu kombinuję, że do takiego ślicznego nosidła pasowałby jak nic wisiorek w temacie:

Zdjęcie ze strony Artfox, a wisiorek to oczywiście Evening Star - talizman Arwen Undomiel :)
Tylko sponsora mi trza, bo to droga rzecz.

czwartek, 19 listopada 2009

Trudne rozstania z wirtualnym (pół)światkiem

Piszę ja sobie na pewnym forum. Od samiuteńkiego początku, czyli od momentu, kiedy część ekipy forum chustowego na gazeta.pl postanowiła się odłączyć i zacząć żyć własnym życiem. W tej grupie renegatów (hehe) i ja się znajdowałam.
Patrzę na to forum codziennie, widzę jak się zmienia. I widzę jak coraz bardziej do niego nie pasuję. Coraz więcej nowych twarzy, coraz szerszy zakres tematyczny. Juz nie tylko chusty ale i EC, pieluchy wielorazowe, attachment parenting, robótki ręczne, ekologia, zdrowe żywienie. Nie moja bajka. Forum żyje, i to świetnie, ale IMO straciło swój specyficzny charakter.
Coraz rzadziej tam zaglądam, coraz bardziej obco się czuję. I często przemyśliwam nad skasowaniem konta. Nie wiem czy sie na to zdobędę, bo jestem tam juz od tak dawna, że się przyzwyczaiłam i bez tego kawałka wirtualnego świata byłoby mi nieswojo, paranoja jakaś, ale tak jest :)
No i o rozstaniach tutaj chciałam sobie napisać. Co jakiś czas któraś z dziewczyn dochodzi do wniosku, że na forum jest niefajnie i odchodzi. Kilka potrafilo zrobic to z gracją - po prostu znikły. I rozumiem to, popieram, sama tak pewnie kiedyś zrobię, jak tylko dojrzeję.
Jest jednak coś czego nie pojmuję - wątki pożegnalne. Oto forumka z grzmotem oznajmia wszem i wobec, że czuje się skrzywdzona, forum jest be i ona odchodzi.
Ot na przykład świeżutki wąteczek (który zainspirował mnie do powyższych luźnych rozważań) zatytuowany dramatycznie: "Żegnajcie!", a w nim od góry do dołu patos, zadęcie i -podejrzewam - bezpodstawne personalne oskarżenia. Może źle oceniam intencje, ale dla mnie taki tekst jest nadstawianiem plecków do głaskania - "powiedzcie mi, że mnie lubicie i że chcecie, żebym została". Ma już trzy strony i zaraz urośnie o następne trzy, i w każdym wpisie głaski. Mimo, że co poniektóre forumki autorce wątku jeszcze wczoraj w innym miejscu rzucały kilka wcale nie ciepłych słów (i słusznie bo sama się o to prosiła). Nie rozumiem tych emocjonalnych łamańców, za prosta ze mnie kobieta.
Nie chcę jątrzyć, bo po co, więc nie dopiszę tego co myślę. A myślę: do widzenia, dziękujemy za uwagę. Krzyżyk (khem khem) na drogę. Po co tyle o tym gadać.

Edit: no i forumka oczywiście nie odeszła. Skąd ja wiedziałam, że tak będzie . Dała się ubłagać. Szkoda.


Tolkienowy Nubik

Czarodziejka Gosia od Nubika wyczarowała mi nosidlo marzeń :D
Z wierzchu zielony welur, kojarzy mi się z mchem. Na nim czerwona tolkienowska aplikacja - "logo" z inicjałów Profesora. Nie mogę się doczekać kiedy je dostanę...
Wygląda tak:





Prawda, że śliczne? :D

Ależ fajnie chłopaki grają :D

poniedziałek, 16 listopada 2009

Zuzia powiedziała...

Zuzia dostała jajko-niespodziankę, w środku była miniaturowa klepsydra z czerwonym piaseczkiem. Wytłumaczyłam Zuzi, że to takie urządzenie, które odmierza czas. Zuzia w zachwycie wykrzykiwała: "Mamo, patrz! Odmierza czas! Babciu! Patrz! Odmierza czas!!!". Po kilku godzinach klepsydrę gdzieś wcięło.
Zuzia chodzi, pojękuje i szuka. W końcu prosi o pomoc:
- Mamo! Pomóż mi! Zgubiła się moja PRZESYPYDRA!

piątek, 13 listopada 2009

Przeciwko usamodzielnianiu niemowląt - vol 2

Psychologia dziecka H.Rudolph Schaffer, wydawnictwo naukowe PWN 2008 (podręcznik akademicki)

Str. 122
Pierwsze relacje, jakie dziecko nawiązuje (zwłaszcza z matką) są pod wieloma względami szczególnie istotne. Z jednej strony są one o wiele ważniejsze dla dobra jednostki niż jakiekolwiek późniejsze związki, gdyż zapewniają ochronę, miłość i bezpieczeństwo, które rzutują na wszystkie funkcje fizyczne i psychiczne dziecka. Z drugiej strony jest to na ogół związek długotrwały, który będzie odgrywał najistotniejsza rolę przez całe dzieciństwo i będzie źródłem wsparcia w okresie dorastania, a nawet później. Ponadto wielu badaczy traktuje go jako prototyp wszystkich późniejszych związków(...)
(...)
Zdaniem Bowlby’ego więzi te (pierwotne – dop.) mają swoje źródło w ewolucji i pełnią pewną ważną biologiczną funkcję. Wywodzą się z zamierzchłych czasów, gdy drapieżniki stanowiły realne zagrożenie; musiał działać jakiś mechanizm, by potomstwo trzymało się blisko opiekunów i mogło liczyć na ochronę, zwiększając swoje szanse na przeżycie. W wyniki doboru naturalnego maleńkie dzieci wyposażone zostały w środki służące przyciąganiu uwagi rodziców (np. płacz) utrzymywaniu tej uwagi ( uśmiech i wokalizacje) oraz umożliwiające uzyskanie i utrzymanie bliskości (podążanie za rodzicem, czepianie się jego ciała) Dzieci są genetycznie tak „zaprogramowane”, by pozostawać w pobliżu osób mogących je chronić, ostrzegać i pomagać w chwilach cierpienia. Służą temu rozmaite gesty przywiązania, które od najwcześniejszych miesięcy życia należą do repertuaru zachowań dziecka. Z początku działają one w sposób automatyczny, stereotypowy i są reakcją na wielu dorosłych, jednak w ciągu 1 r.ż zaczynają dotyczyć tylko jednej lub dwóch osób i ulegają przekształceniu w bardziej elastyczne i złożone systemy zachowań (...)
Biologiczną funkcją przywiązania jest więc zwiększenie szansy na przeżycie, funkcją psychologiczną jest zapewnienie sobie bezpieczeństwa. Oczywiście dochodzi do tego tylko wówczas, gdy rodzic odwzajemnia uwagę dziecka, co jest wynikiem rozwoju rodzicielskiego systemu przywiązania, który zrodził się w komplementarny sposób na drodze ewolucji i powoduje, że rodzice są gotowi, by reagować na sygnały płynące ze strony dziecka.
Przywiązanie, zdaniem Bowlby’ego, działa jak system kontroli, mniej więcej tak, jak termostat. Ma za zadanie utrzymać pewien stabilny stan, mianowicie stan bliskości z rodzicem. W chwili odzyskania równowagi gesty przywiązania ulegają wyciszeniu. Dziecko nie musi płakać, czepiać się i może poświęcić się innym zadaniom, takim jak zabawa lub eksploracja otoczenia. Kiedy stan ten jest zagrożony, na przykład przez zniknięcie matki z pola widzenia lub przez zbliżenie się kogoś obcego, następuje mobilizacja gestów przywiązania i dziecko podejmuje wysiłek odzyskania status quo. Sposób, w jaki to czyni , zmienia się wraz z wiekiem i wzrostem jego kompetencji poznawczych i behawioralnych. Podczas gdy sześciomiesięczne dziecko przede wszystkim płacze, trzylatek zawoła matkę, będzie chodził i szukał jej w rożnych miejscach. Gesty te zależą również od kondycji dziecka. W przypadku choroby lub zmęczenia pojawiają się one szybciej, a potrzeba bliskości jest o wiele większa. (... Mówi się jednak, że przywiązanie to siec połączonych ze sobą działań, zdolności poznawczych i emocji, której celem jest wspieranie najbardziej podstawowej potrzeby ludzkiej, a mianowicie potrzeby przeżycia.

Str 124
(...) Bowlby wyróżnił cztery etapy rozwoju przywiązania (...)
W fazie 1, przed-przywiązaniowej (dop.0-2 m-cy), dzieci dostarczają oczywistych dowodów, że pod wieloma względami przychodzą na świat przygotowane do nawiązywania kontaktów z innymi ludźmi. (...) Choć w początkowych tygodniach życia są to mechanizmy mało wyrafinowane (...), pozwalają dziecku w okresie znacznego ograniczenia samodzielności wejść w kontakt z innymi ludźmi i zwiększyć swoje szanse na przeżycie.
W fazie 2., przywiązania w trakcie tworzenia (dop. 2-7 m-cy), dzieci zapoznają się z podstawowymi zasadami kontaktów z innymi ludźmi.
W fazie 3 wyraźnie ukształtowanego przywiązania, trwającej do ok. 2 r.ż. obserwujemy wyraźne oznaki tego, że kontakty dziecka przekształciły się w określony i stały związek.
(...) począwszy już od 7 lub 8 miesiąca życia dzieci zdolne są do okazywania tęsknoty za matką, podczas gdy wcześnie nie za bardzo orientowały się, że jej nie ma (...) W tym wieku rozstrój spowodowany rozstaniem z matką oraz niechęć do kontaktów z obcymi świadczy wyraźnie o powstałej więzi. (...),która ma bardziej trwały charakter. (...) Jest to niezmiernie istotny kamień milowy rozwoju i., co ważne, w różnych kręgach kulturowych następuje mniej więcej w tym samym czasie, bez względu na stosowane praktyki wychowawcze.
(...)(John Bowlby (twórca koncepcji przywiązania-dop.) - nawet najlepsza opieka matczyna jest niemalże bezużyteczna, jeśli zaczyna oddziaływać z opóźnieniem, gdy dziecko ukończyło dwa i pół roku życia.” Jeśli takie opóźnienie nastąpi, dziecko skazane jest na ukształtowanie w sobie czegoś, co Bowlby określał mianem charakteru bezuczuciowego, cechującego się niezdolnością tworzenia przywiązania do nikogo.

Str 129
Typy przywiązania/zachowanie w „Sytuacji obcości”
Przywiązanie bezpieczne – dziecko wykazuje umiarkowane skłonności do szukania bliskości z matką; niepokoi się je zniknięciem; po powrocie ciepło ja wita
Przywiązanie pozabezpieczne; unikanie – Dziecko unika kontaktu z matką, zwłaszcza po jej powrocie; pozostawione w towarzystwie obcego nie wykazuje zbytniego zaniepokojenia
Przywiązanie pozabezpieczne; opór – Dziecko silnie zaniepokojone nieobecnością matki; po jej powrocie trudno odzyskuje spokój’ jednocześnie szuka bliskości i przeciwstawia się jej
Przywiązanie zdezorganizowane – Dziecko przejawia brak spójnych systemów radzenia sobie ze stresem; prezentuje sprzeczne zachowania względem matki, takie jak poszukiwanie bliskości a następnie jej unikanie, wskazujące na zagubienie i lęk dotyczący związku z nią.

Str 130
(...)
Główny powodem tego, że dziecko prezentuje przywiązanie bezpieczne lub pozabezpieczne jest stopień wrażliwości matki względem niego w początkowych miesiącach życia. Znaczy to, że matki odnoszące się do dzieci czule w takich sytuacjach, jak karmienie, zabawa lub zaniepokojenie, przenoszą na nie sposób podejścia charakteryzujący się troską i zainteresowaniem. Daje on podstawy do powstanie przekonania, że matka jest dostępnym źródłem bezpieczeństwa. Natomiast matki, którym nie udaje się przekazać czułości, prawdopodobnie dochowają się dzieci, u których poczucie bezpieczeństwa nie zostanie utrwalone. (... Wrażliwość jest istotnym, lecz nie jedynym warunkiem bezpiecznego przywiązania. Równie ważną rolę odgrywają także inne cechy rodziców.

Str 132
(...) Stwierdzono, że dzieci sklasyfikowane w okresie wczesnego dzieciństwa jako bezpiecznie przywiązanie, są w późniejszych latach bardziej kompetentne i dojrzałe w szerokim zakresie funkcji psychicznych, poznawczych i społeczno-emocjonalnych, niż dzieci przypisane do pozostałych trzech kategorii. (...)Na przykład bezpiecznie przywiązane niemowlęta wyrastają na dzieci cieszące się popularnością wśród rówieśników. (...)

str 133
(...) doświadczenie ciepła i akceptacji ze strony matki doprowadzi do stworzenia wewnętrznego modelu operacyjnego, w którym będzie ona przedstawiona jako źródło bezpieczeństwa i wsparcia. Dzięki temu dziecko będzie przeświadczone o jej dostępności w razie potrzeby i o możliwości potraktowania jej jako bezpiecznej przystani. Ponadto dziecięcy model własnej osoby będzie uwzględniał relacje z matką. Jeśli będą one dla dziecka satysfakcjonujące, będzie ono czuło się bezpieczne i akceptowane, a dzięki temu prawdopodobnie stworzy pozytywny obraz własnej osoby. Natomiast agresywny związek przyczyni się do powstania negatywnego obrazu własnego Ja, co może mieć niekorzystny wpływ na zachowane dziecka. (...)
Bowlby twierdził, że najwcześniejsze modele prawdopodobnie mają najtrwalszy charakter, zwłaszcza dlatego, że istnieją poza świadomością i dostęp do nich jest ograniczony. (...)Są wynikiem doświadczeń dziecka z poszukiwaniem bliskości i z zaspokajaniem tej potrzeby. Istnieją duże różnice w charakterze modeli operacyjnych tych dzieci, których próby znalezienia bliskości zawsze spotykały się z akceptacją i tych, u których były one tłumione lub spotykały się z akceptacją tylko sporadycznie.
(...)
Modele te podkreślają fakt, że przywiązanie jest zjawiskiem długofalowym, w żadnym wypadku nie ograniczającym się do początkowych lat życia. Jednakże, o ile zewnętrzne oznaki przywiązania zaobserwować najłatwiej, o tyle dostęp do tego typu zjawisk wewnętrznych jest o wiele trudniejszy.

czwartek, 5 listopada 2009

Atak Teletubisiów


Ania odkryła Tubisie. I zapałała do nich miłością od pierwszego wejrzenia. O zgrozo.
Biegnie do telewizora, pstryka wyłącznikiem, łapie pilota od DVD i usiłuje nim manipulować. Na pytanie - "chcesz Teletubisie?" odpowiada radosnym "taaaa!!!" i biegnie sadowić się na kanapie. Na dźwięk tubisiowej melodyjki zaczyna się chichrać i tańczyć. Na filmiki z dzieciakami patrzy jak zaczarowana.
Dostała przedwczoraj tą żółtą stworę, znaczy Laa-Laa, z mrugającymi oczami, nosi ją i przytula non stop. U sąsiadki wpadła w radosny amok na widok grającej Po z migającą antenką. Kiedy Po została jej odebrana i oddana prawowitej właścicielce, Ania wpadła w rozpacz, jakiej u niej jeszcze nie widziałam. Musimy chyba potrząsnąc portfelem i zaopatrzyć dziecinę w podobny gadżet ;)
Dzisiaj rano na półce wykryła polarowa bluzę z Tubisiami, kazała ją sobie założyć i nie pozwala zdjąć, mimo tego że jest już cała mokra... :) Mam nadzieję, że za jakiś czas jej przejdzie...

poniedziałek, 2 listopada 2009

Bo to bardzo ważna rzecz, żeby zdrowe zęby mieć ;)

Wizyta u dentysty przebiegła, jak można było się spodziewać, dość nerwowo :) Ania, z początku zainteresowana stolikiem z zabawkami, po wejściu do gabinetu i usadzeniu na fotelu (w objęciach mamusi rzecz jasna), zaczęła odczuwać jakiś nieokreślony niepokój. Zacisnęła szczęki, przybrała minę pokerzysty i za nic nie dała się namówić do otworzenia japy i pokazania ząbka.
Pani doktor, młoda i przemiła, usiłowała jej przemówić do rozumu, starała się tak bardzo, że aż mi się zrobiło jej żal (pani dr, nie Anki ;) ) Zasugerowałam więc, żeby zamiast tracić czas na przemowy, które, jak widać, trafiają w próżnię, zastosować metody hitlerowskie, czyli otwarcie paszczy przemocą.
Trzymałam Ani kopytka między nogami, jedną ręką blokowałam jej ręce a drugą trzymałam głowę. Dziecina broniła się dzielnie, wyła jak syrena przeciwmgielna, ale pani dr sprawnie i szybko, z narażeniem palców co chwila przygryzanych, zalapisowała spróchniały ząb.
Wychodząc z gabinetu byłam mokra :) Już myślałam, że problem za nami, ale czekało mnie zaskoczenie - lapis trzeba zakładać 3 razy w odstępach tygodniowych... Takim oto sposobem w ten czwartek czeka nas powtórka. Arrrrrghhhh...

poniedziałek, 26 października 2009

Szpital na peryferiach 2 oraz Czarna Dziura

Bilans otwarcia kolejnego tygodnia:
Ania - gorączka 38-40 stopni, kaszel, katar
Zuzia - w przedszkolu, uff
Ja - ból gardła uniemożliwiający jedzenie (może schudnę...), gorączka
Tata - katar, kaszel.

Dodatkowo u Ani na górnej lewej czwórce pojawiła się czarna dziura, ozaczająca, rzecz jasna, próchnicę...
Jestem w szoku. Zuzia ma prawie 4 lata, była karmiona butelką (w tym przez prawie 3 lata również w nocy), kochała herbatki granulowane i słodkie soczki, napychana była miśkoptami, chrupaczkami, herbatniczkami, tolerowała tylko słodkie jedzenie. I nic. Zero próchnicy.
Ania - karmiona piersią, do picia tylko woda, żadnych słodkości i umilaczy czasu w postaci ciasteczek itp - i proszę. Nie ma półtora roku, a próchnica już ją żre.
Czeka nas wizyta u dentysty, juz w ten czwartek. Juz się boję.

wtorek, 20 października 2009

Wagary od życia

Kiedy rzeczywistośc boleśnie gryzie, lubię oglądać ten teledysk. Oczarował mnie od pierwszego wejrzenia, lata całe temu.
Enigma - "Beyond the invisible". Jeden z najładniejszych IMO klipów. Uwielbiam patrzeć na tę tańczącą parę, a szczególnie podoba mi się fakt, że to małżeństwo - fińscy łyżwiarze figurowi Susanna Rahkamo i Petri Kokko :)
Utwór cudny (połączenie chrypy Michaela Cretu, namiętny szept Sandry, do tego łotewski zaśpiew i wstawka gregoriańska), w ogóle lubię Enigmę, mimo pewnej, jak by to rzec... wtórności ;)
[Off topic: w tym teledysku widać dokładnie jak powinny - moim zdaniem przynajmniej - wyglądać driady. Nie takie cuś a la brygada strzelców podhalańskich, które zafundował nam reżyser "Wiedźmina" wrrr]




Słowa:

I look into the mirror
See myself, Im over me
I need space for my desires
Have to dive into my fantasies
.
I know as soon as Ill arrive
Everything is possible
Cause no one has to hide
Beyond the invisible
.
Latvian chant
Sajaja bramani totari ta, raitata raitata, radu ridu raitata, rota
(translation
The brave and wise men came together on horse)

Close your eyes
Just feel and realize
It is real and not a dream
Im in you and youre in me
.
It is time
To break the chains of life
If you follow you will see
Whats beyond reality


Szpital na peryferiach

Kolejny tydzień. Bilans otwarcia:
Zuzia - kaszel wyrywający płuca, katar, gorączka, wymioty.
Ania - kaszel wyrywający płuca, katar, biegunka.
Ja - kaszel wyrywający płuca, katar, ból zatok.
Tata - katar, i tzw "ogólne obniżenie nastroju" czyli lekki wnerw.

Od jakiegos czasu spędzam noce na przemian dusząc się od kaszlu i obsługując duszącą się od kaszlu Anię. Zuzia na całe szczęście jest bezobsługowa. Słyszymy w nocy jak kaszle, ale nie potrzebuje asysty.
Tata wyniósł się ze spaniem do osobnego pokoju, bo nasze koncerty symfoniczne na dwa gardła nie dawały mu spać.
Anka całymi dniami wyje i czepia się mnie, nie dając nic zrobić; życie i ręce ratuje mi tylko pouch, ale po paru minutach w pouchu Anka zaczyna się wyrywać a jak tylko postawię ja na ziemi to czepia się mnie i wyje. Sypia raz albo dwa razy, max 20 minut za jednym razem.
Zuzia ogląda bajki całymi dniami, nie bardzo widzę dla niej inne zajęcie :(
Ogólnie rzecz biorąc - życie jest do dupy.

poniedziałek, 19 października 2009

Roszpunkowa Misianka

Po perypetiach i zawirowaniach pocztowych dotarła do nas Misianka od Roszpunki :) Szczęście się do mnie uśmiechnęło (po raz pierwszy w życiu zresztą ;) i wygrałam sympatycznego misiaka w zupełnie niezobowiązującym konkursie :D

Zapozowała na parapecie:

Pobuszowała w roślinności:

Rozgościła się na nieco przykurzonej półeczce z bazaltowym kotem Bastet oraz plastikowym Gollumem w tle ;)

Aż w końcu trafiła w małe łapki:

Hmmm, ciekawe co też misia ma pod kiecką...

Mamusiu! Ona ma takie fajowe, malutkie majty!! :D


Gosiu, DZIĘKUJEMY ! Misiaczka jest śliczna i dobrze jej u nas :)

poniedziałek, 12 października 2009

Zmierzch (Twilight) - Stephenie Meyer

Z dedykacja dla Cioci Kajki ;)

Zastanawiam się co takiego jest w tej książce, że złapała mnie za gardło i trzymała do ostatniej strony? Mimo schematyczności fabuły, niekonsekwencji, luk i zgrzytów, płaskich postaci (marysuizm że hej), drętwych i zagmatwanych dialogów, przesadnych opisów, ocierających się o kicz i grafomanię. To nie jest dobra literatura, i chyba nawet nie średnia (chociaż może... kiepski ze mnie specjalista więc nie podejmuję się ocenić :). Co takiego daje ta książka, że ludzie to kupują i chłoną z zapartym tchem?

Krytycy zarzucają jej brak głębszych emocji ale ja się z tym nie zgadzam – wg mnie to jest własnie jedna z mocnych stron Zmierzchu. Obfitośc, wręcz nadmiar emocji. Może odbieram to tak bo sama (mimo wieku) jestem zbyt egzaltowana, reaguję przesadnie, za bardzo cierpię, za bardzo się cieszę... Ale kiedy czytałam fragmenty opisujące ból głównej bohaterki po odejściu ukochanego, czułam, że czytam o sobie, bo ja znam ten ból... Ponad dziesięć lat temu czułam to samo. Opisywałabym to tymi samymi słowami. Może dlatego dostrzegam w tym autentyzm, którego inni nie widzą? Co za banał :) Ale tak już jest – życie jest, o zgrozo, banalne :)

Ta książka to dla mnie mieszanka “Romea i Julii”, Wichrowych wzgórz (jednej z dwóch najbardziej przesyconych emocjami książek które znam) I Krystyny córki Lavransa (druga z dwóch najbardziej przesyconych emocjami książek które znam).

Co jeszcze? Jakie potrzeby zaspokaja Zmierzch? IMO stanowi khatarsis. Pozwala przeżyć to, czego nigdy nie doświadczymy w realnym życiu i to z happy endem. Eskapism. Potrzeba ucieczki. Spełnienie wszelkich marzeń – oto zwykła dziewczyna, z którą może się utożsamić każda niemal nastolatka, otrzymuje miłośc - niepowstrzymaną, wierną, wszechogarniającą, przepotężną. Jej wybranek, chociaż wampir, jest idealny – bosko piękny, w słońcu błyszczy (to urocze IMO), silny, nie starzeje się. A przymioty ciała ida w parze z przymiotami ducha – Edward nawet kiedy polował na ludzi, wybierał tylko przestępców ;) Oczywiście jest bogaty, pieknie ubrany, ma uroczą i kochającą wampirzą rodzinę, wszyscy oczywiście niemal nieskalani. Jest wierny, oddany, w odpowiednich proporcjach czuły i agresywny, no po prostu ideał, o którym marzy jeśli nie każda nastolatka to przynajmniej co druga.

Pewnie wg krytyków powieśc znacznie by zyskała, gdyby po drodze wytłuc połowę bohaterów, w tym przynajmniej jedno z głównej pary... Ale ja nie tego szukam. Potrzebuję happy endu, czytając przyswajam emocje, nawet w formie kiczu. Pod koniec potrzebuję się od nich uwolnić i to właśnie najlepiej w takiej formie.

I co z tego że to grafomania? Jeśli mi się podoba – czytam.

Co mnie trzymało w tej książce? Czemu mnie tak zafascynowała? Element fantastyczny (wampiry)? Ale przeciez Wampirzych Kronik Anne Rice nie zdzierżyłam... Nudne były. Naiwny, prosty, ożywczy romans? Kurcze, ale od powieści, dajmy na to, Grocholi odrzuca mnie na kilometr... Harlequinów tez nie czytam.

W Zmierzchu nie przeszkadzała mi ani egzaltacja ani naiwność, ani potworkowate zdania.

Jednak pamiętajcie, że piszę to ja, kobieta, która nie odróżnia wiekszości aktorów po twarzach, identyfikując jedynie postacie filmowe :) Oznacza to, że jesli widziałam aktora w filmie to zapewne nie rozpoznam go w innym filmie :) Szczytowym moim osiągnięciem w tej dziedzinie była nieumiejętnośc rozpoznania agenta Smitha z Matrixa jako Elronda z WP :) Byłam zdruzgotana, kiedy małżonek, zarykując sie śmiechem, tłumaczył mi, że tak, kochanie, to ten sam aktor :) Zawieszenie niewiary przychodzi mi niesłychanie łatwo, czasem odnoszę wrażenie że trudniej mi zaakceptowac rzeczywistośc ;)

Tak jak nieważna jest dla mnie twarz aktora tak bywaja nieważne i niedoskonałości książek – uszczerbki fabuły czy niezręcznośc języka.Ja chcę PRZEŻYWAĆ, odczuwać a nie rozważać I rozkoszować się detalami (przynajmniej nie zawsze;). A odpowiednią ilość najprostszych uczuć ta książka dostarcza bez problemu.

Może to literatura dla ludzi z pewnym... deficytem emocjonalnym?

Poza tym to książka ociekająca zmysłowym napięciem, ale bez grama seksu. Mistrzostwo świata ;)

Czytam recenzje Zmierzchu I porykuję ze śmiechu :) Pastwią się nad nim bez litości głównie panowie. Najbardziej rozbroił mnie tekst że nudne: Bella robi sniadanie, Bella siedzi w szkole bla bla bla i nic sie nie dzieje, reality show przeniesione na karty książki. Ów recenzent dorzucił też, że nastolatki w szkole nie takie odjechane jak powinny być... Ech ludziska. Doczytał taki do dziesiątej strony I skoro nikt nikomu jeszcze nie upitolił łba to znaczy że nudne ;) A ja znam na przykład osoby, które nie czytują Kinga, bo nie są w stanie przebrnąć przez długaśne opisy małomiasteczkowego życia, którymi Król obficie krasi swe horrory, coby późniejsza groza wydobyła głębsze emocje, na zasadzie kontrastu. I u Meyer mamy emocje (tak tak...) tylko innego rodzaju, takie, których Prawdziwi Mężczyźni w książkach nie szukają ;) Jeśli jesteś maczem ;) to nie czytaj...

piątek, 9 października 2009

Pozytywnie pieluchowo

No i nadeszła ta wiekopomna chwila, kiedy ciekawośc po paru latach zwyciężyła przyzwyczajenie i wątpliwości i zapieluchowalam Ankę wielorazowo ;) Wymówką po temu stała się plama na tyłku Młodej, która nie znikała od miesiąca mimo intensywnych zabiegów różnorakiej natury.
Lekarz pierwszego kontaktu zasugerował stanowczo alergię na pampersy marki pampers, co ja ochoczo podchwyciłam (nie wierzyłam i dalej nie wierzę że to alergia, bo nie znikło;) ).
No i mając tak piękne, medyczne usprawiedliwienie dla szaleństwa, rozpoczęłam zakupy ;)
Nikt mnie nie uprzedził, że to tak wciąga :D Wcale nie gorzej niż chusty a może nawet lepiej, bo produkty jakby tańsze, do tego w ciągłym użyciu - dzieciak może nie chcieć się nosić ale sikać jednak będzie ;)
Nie mamy szans na kupno pasujących rozmiarowo kieszonek ani AIO bo szyte są zawyczaj do 14-16 kilo, a Ania ma prawie 15. Nie wydam 70 złotych na pieluchę, która starczy na miesiąc :)
Na razie najbardziej odpowiadają nam pieluchy składane - prefoldy (z prefoldów najbardziej odpowiadają nam Babykicks konopne, ale cenę mają zaporową...), bambusowa tetra (wspaniała w dotyku, łatwo się dopiera i chłonna jak diabli) oraz tetra niebielona (też bardziej chłonna od zwykłej). Cudowne i niedrogie są pieluchy frotte, chłonne, mięciutkie i bardzo wielofunkcyjne. Straszną frajdę mam z klamerek Snappi, mała rzecz a cieszy jak nie wiem co ;) Żeby Młoda miała sucho używam polaru pociętego na kawałki - kawałek do pieluchy i można żyć, dopóki dołem nie zacznie lecieć ;) Zafundowałam Ance też odrobinę luksusu - wkładki z jedwabiu, leczące odparzenia. Nie wierzyłam, że to działa, ale działa, naprawdę. Szok.
W zakupowym szale nabyłam kilka otulaczy - Imse Vimse, Bambinex i mięciutki Kikko, ale PULowe otulacze z rzepami potrafią porysowac Młodej okrągły brzuszek albo tłuste udka, więc czaimy się na bezrzepowe wełniane galoty, mam nadzieję, że będą pasowały. Ciut bardziej skomplikowane w obsłudze, bo po każdym praniu (ręcznym) trza je moczyć w gaciowej zupie z lanoliną coby je zaimpregnować, ale jakoś to przeżyję, wszak jestem matką niepracującą, siedzę w domu i nic nie robię to i gacie mogę pomoczyć ;)
Całe to zawracanie głowy z pieluchami odpowiada mi z jednego powodu. Nie chodzi mi ani o straszną "chemię" (nadal zakładamy jednorazówki na noc i na dłuższe wyjścia) bo się chemii nie boję, co już nieraz udowodniłam nie tylko w wirtualu ale i w realu; ani o produkowanie nieekologicznych śmieci. Po prostu mam taki, jakby to powiedzieć - nawyk, obsesję, natręctwo... Zmieniam pampersy co godzina, półtorej, kiedy Młoda zostawała w pampku na dłużej ja dostawałam szału i aż mnie trzęsło, oczami duszy widziałam te miliardy bakterii, możliwe zakażenia, odparzenia, syf i tak dalej. A kiedy zdejmowałam i wyrzucałam suchego albo prawie suchego pampka miałam okropne uczucie że coś się bardzo marnuje :) A teraz mogę sobie zmieniać pieluchy tak często jak uważam za stosowne, wyprać i już.
Ciekawa jestem czy i kiedy mi się znudzi ;)

niedziela, 27 września 2009

Gekonowy wnerw

Chwilę temu pisałam o moich prześlicznych, lnianych gekonach. Pełen zachwyt. No i przechwaliłam...
Doszły mnie słuchy, że ponoć ten model ma jakąś wadę. Zaczęłam zgłębiać temat, poszukiwać i dopytywać, aż wreszcie ktoś polecił mi się im dokładnie przyjrzeć, najlepiej pod światło, na co sama, przyznaję, bym nie wpadła.
Przyjrzałam się i zobaczyłam mniej więcej to:



Na gekonkach poprzesuwały się nitki i porobiły się dziury. W niektórych miejscach takie, że na upartego mały palec można było przełożyć. Widać juz parę osób miało taki problem przede mną, bo Didek na stronie zamieścił informację, że "tak się może dziać ale nie wpływa to na jakość chusty (czyżby?). Mimo to obniżylismy cenę.". Haha. Ja tam nie poniosę w tym czymś moich klocków.

Odesłałam chustę do producenta i mam nadzieję na zwrot pieniędzy.
Ale jestem wkurzona. Bo kupuje człowiek produkt Znanej i Renomowanej Firmy, wydaje koło pięciuset zeta i dostaje co? Szmatę z dziurami. Płakać mi się chciało jak ją pakowałam do wysyłki, naprawdę, bo cieszyłam się z tej szmatki jak głupia, to chyba najpiękniejszy wzorek, jaki Didek wypuścił.
Tak jak napisałam na forum - moje rozczarowanie jest tak duże, że kiedy najdzie mnie ochota na kolejnego Didymosa to siądę w kącie, wezmę parę głębokich oddechów i poczekam aż mi przejdzie.
I sprawdza się to, co już kiedyś parę forumek napisało: jakość Didka schodzi na psy.

edit: niektórzy doszukali się tu drugiego dna. Niesłusznie. Tu jest tylko jedno dno - denna jakość tej chusty.
I moje ciężkie wkurwienie.

piątek, 25 września 2009

Telemaniaczka

Siedzę ja sobie i przeglądam forum. I nagle orientuję się, że w domu panuje dziwna cisza... Poderwało mnie z miejsca, oczami duszy zobaczyłam wachlarz potencjalnych dramatów do opanowania i poleciałam szukać Kluski.
Oto co zastałam w salonie:


Kluska usadziła się na kanapie, uprzednio włączywszy TV (samodzielnie, żeby nie było że ja 15miesięczne dziecko zabawiam telewizorem!). I przysnęła sobie, oglądając na TVP INFO relację z obrad Sejmu.



środa, 16 września 2009

Jo sem netoperek

Wczoraj moja Sąsiadka zadzwoniła do mnie rano i lekko zaniepokojonym głosem zaprosiła mnie do siebie, żeby mi COŚ pokazać.
Okazało się, że do Sąsiadów wpadł w nocy nieproszony gość i zamieszkał za doniczką przy drzwiach balkonowych :) Po odsunięciu doniczki prezentował się tak:


Jak widać, gość niewątpliwie był nietoperzem :)
Zastanawiałyśmy się intensywnie co by z nim zrobić, i po burzy mózgów zdecydowałam się stawić czoła niebezpieczeństwu i chwycić khem khem byka za rogi ;)
Założyłam rękawice narciarskie męża i złapałam stworka w garść, następnie eksmitowałam na balkon, gdzie rozłożył skrzydła i odleciał, nieco skołowany (no bo kto to widział budzić uczciwego nietoperza w środku nocy).
Bałam się, że kiedy się zbliżę wypryśnie mi spod ręki i nie da się złapać, ale nie. Był tak skołowany i półprzytomny, że można go było spokojnie wziąć. Biedaczek zaczął piszczeć, aż mi się go żal zrobiło.
Mam nadzieję, że nas nie odwiedzi ;)

niedziela, 13 września 2009

A propos usamodzielniania niemowląt

Na wielu popularnych okołodzieciowych forach matki matki radzą sobie nawzajem jak usamodzielnić noworodka/niemowlaka... Bo płacze, bo chce być na rękach, bo sam nie zasypia, bo się sam nie bawi, bo nie pozwala matce zniknąć z pola widzenia. Bo "terroryzuje" (takie określenie w stosunku do 4miesięcznego niemowlęcia po prostu mrozi mi krew w żyłach).
Kiedyś i ja miałam takie podejście - uwolnić się od dziecka, odczepić, "usamodzielnić". Czytałam podręczniki tresury i łamania dzieci (bo inaczej nie nazwę metod "uśnij wreszcie", "5+" czy innych podobnych).
Jednak źle się z tym czułam, nie wiedziałam o co mi chodzi i co jest nie tak, ale po prostu było mi jakoś niedobrze z takim podejściem, chociaz święcie wierzyłam, że jest jedynie słuszne. Na szczęście mi przeszło.

Ostatnio na chustoforum, podczas dyskusji na temat trudności z zasypianiem, ktoś wkleił fragmenty książki "Mądrzy rodzice" , które chciałabym przytoczyć i tutaj. Z dedykacją dla wszystkich matek, ktore upierają się przy drastycznych metodach i twierdzą, że "ich dzieci nie ucierpiały, sa pogodne, radosne i pełne życia". Efekty takich metod nie sa widoczne od razu. Gdyby tak było, byłoby oczywiste, że zmuszanie niemowląt do wypłakiwania się w samotności jest złe. Ale nie ma wątpliwości. Konsekwencje takiego postępowania będa wcześniej czy później odczuwalne.

Cytat1:
"Dziecko nie jest w stanie samodzielnie odzyskać wewnętrznego spokoju i dobrego samopoczucia. W obliczu braku odzewu może jednak poddać się i zasnąć po wyczerpującym wołaniu o pomoc. Zasypia wtedy zestresowane, co oznacza, że może się często budzić w środku nocy, tak, jak dorośli, którzy kładą się spać zestresowani. Nie można tej metody uznawać za skuteczny trenig samodzielnego zasypiania. Najbardziej zrozpaczone niemowlęta, mające najsilniejszą wolę, płącza najdłużej.
Dziecko, który nauczy się nie płakać wbrew instynktowi w chwili rozdzielenia z rodzicem, nie może być nigdy uznawane za spokojne. Poziom stresu u takiego dziecka rośnie, a nie spada. Płaczące dzieci pozostawione samym sobie wchodzą w prymitywny stan obronny. Prowadzi to do gwałtownego zaburzenia regularności oddechu i akcji serca oraz wzrostu poziomu kortyzolu. Dzieci, które nauczyły się nie płakać, często wpatrują się w przestrzeń nieruchomym wzrokiem. Allan Schore, neuropsychoanalityk, nazywa to "czarną plamą na dalszym bycie" lub "zachowawczym wycofywaniem się". W języku teorii przywiązania proces, gdy dziecko zaczyna blokować emocje, zamiast je okazywać, nazywa sie procesem PROTEST-ROZPACZ-OBOJĘTNOŚĆ.
Bez twojej pomocy dziecko nie zdoła przywrócić wyjściowego poziomu hormonów stresu, wyregulować poziomu pobudzenia organizmu. Aby to się stało, dziecko potrzebuje, żebyś była blisko, uspokajała je i wyregulowała niedojrzały mózg i systemy organizmu.

Dzieci mogą być bardzo wrażliwe na separację w porze kładzenia się spać. Jeżeli dziecko boi się przebywać samo, jego przysadka mózgowa wysyła hormon ACTH do nadnerczy, które reagują wydzielaniem dużej ilości hormonu stresu - kortyzolu. Wyniki badań innych młodych ssaków pokazały, że im dłużej młode przebywało samo, tym większy był wzrost poziomu kortyzolu. Nawet jeżeli zanętrzne oznaki ciepienia słabły, kortyzol nadal znajdował się na wysokim poziomie, bądź wzrastał.

Możliwym długotrwałym skutkiem regularnie powtarzających się napadów lęku separacyjnego jest niezwykła wrażliwość na stres. Osoby dorosłe cierpiące na taką nadwrażliwość mają trudności z uspokojeniem się.
W mózgu dzieci, które zaznają otuchy u uspokajającego dotyku w porze kładzenia się spać, są wydzielane oksytocyna i opioidy, które pomagają dziecku zasnąć."

Cytat 2:
"Mozg noworodka rozwija się w większym stopniu po urodzeniu, tak więc jest podatny na kształtowanie zarówno przez dobre, jak i złe relacje rodzic-dziecko. W chwili urodzenia najmniej "dokończone" są wyższe ośrodki mózgowe, i to w tak dużym stopniu, że noworodek jest nazywany "zewnętrznym płodem". W chwili urodzenia dzieci mają 200 miliardów komórek mózgowych, które nie wytworzyły między sobą połączeń w wyższych strukturach mózgu. Te połączenia będą w dużym stopniu odpowiedzialne za inteligencję emocjonalną i społeczną dziecka i właśnie na nie masz tak duży wpływ.(...) 90 % wzrostu mózgu następuje w ciągu pierwszych pięciu lat życia. W tym ważnych okresie miliony połączeń w mózgu są kształtowane, niszczone i modyfikowane pod wpływem doświadczeń życiowych, a w szczególności relacji emocjonalnych z rodzicami.

Cytat 3:
"Jeden z największych problemów przeszłości polegał na przyjmowaniu założenia, że rozwijający się mózg dziecka jest silną strukturą, która może znieść wszelkiego rodzaju stres. Badania w ramach neuronauki wykazały, że jest to błędne przekonanie. Mimo, że dzieci wykazują się pewnym stopniem odporności - w ujęciu genetycznym, jedne bardziej niż inne - to rozwijający się mózg w okresie pierwszych pięciu lat życia jest wysoce podatny na działanie stresu. Jest tak wrażliwy, że stres związany z wieloma powszechnie stosowanymi metodami wychowawczymi może zaburzyć delikatną równowagę substancji chemicznych związanych z emocjami, jak też systemów reagowania na stres w mózgu i ciele niemowlęcia, a niekiedy także powodować śmierć komórek w pewnych strukturach mózgowych. (...) Istnieje mnóstwo naukowych badań pokazujących, że jakość życia jest uzależniona od tego, czy w okresie dzieciństwa udało się wykształcić w mózgu skuteczne systemy regulacji stresu."

"Badania wykazały również, że bardzo trudno jest odwrócić proces powstania w mózgu nadreaktywnego systemu reagowania na stres. Można go odwrócić za pomocą silnych, uzdrawiających relacji w późniejszym życiu, na przykład w formie doradztwa psychologicznego lub terapii.. Wystarczy wziąć pod uwagę rosnącą liczbę dzieci, ludzi młodych i dorosłych, którzy cierpią z powodu depresji, zaburzeń lękowych lub problemów z agresją, by zrozumieć, że jest to powszechny problem.. (...) Nadreaktywny system reakcji na stres, kształtujący się w dzieciństwie, stanowi podłoże wielu zaburzeń psychicznych i fizycznych dolegliwości. Zalicza sie do nich: depresję, utrzymujący się stan lękowy, fobie i obsesje, fizyczne symptomy/choroby, odcięcie emocjonalne, letarg i brak chęci działania, brak pragnień i radosnego podniecenia, brak spontaniczności.
(...)
Nie możesz uchronić dziecka przed bólem nieuniknionych problemów życiowych, lecz możesz mieć wpływ na to, jak dziecko na nie zareaguje.

Cytat4:
"Dzieci są genetycznie zaprogramowane, by domagać się pocieszenia, gdy pojawi się cierpienie. Płacz dziecka to intensywna prośba o pomoc w poradzeniu sobie z ogarniającymi je uczuciami i przerażającymi doznaniami cielesnymi. Mózg dziecka nie jest wystarczająco rozwinięty, by poradzić sobie z tym samodzielnie. Dzieci nie płaczą w ramach ćwiczenia płuc, kontrolowania rodziców, czy też tylko dla kaprysu. Płaczą wtedy, gdy są nieszczęśliwe i potrzebują twojej uwagi, bo coś im przeszkadza fizycznie lub emocjonalnie. Płaczą, by otrzymać od ciebie pomoc.
(...)
Każdy atak paniki oznacza, że mózg dziecka jest zalewany przez substancje chemiczne związane ze stresem. Substancje te jako takie ni są niebezpieczne, lecz sytuacja wygląda inaczej, jeżeli pozwoli im się krążyć w mózgu przz długi czas przy okazji przedłużającego się płaczu, gdy nikt nie traktuje paniki dziecka poważnie i nie pociesza go. Dystansowanie się do cierpienia dziecka, bez względu na to, co się pisze w podręcznika dotyczących układania dziecka do snu, albo co gorsza reagowanie na płacz dziecka złością (choć czasami mielibyśmy na to ochotę), nigdy nie jest właściwe.
(...)
Chodzi tu o przedłużające sie cierpienie i brak pocieszenia. Dlatego tez nie opowiadam się za pędzeniem do dziecka, gdy tylko jego dolna warga zacznie drżeć albo też po krótkim, trwającym kilka minut wybuchu płaczu w ramach protestu (spowodowanym na przykład tym, że nie dostało ulubionej czekoladki). Przedłużający się płacz to taki, w którym każdy wrażliwy rodzic ( a w zasadzie każdy człowiek wrażliwy na cierpienie innych) rozpozna rozpaczliwe wołanie o pomoc. Jest to rodzaj płaczu, który trwa bardzo długo. Dziecko przestaje wreszcie płakać, gdy jest całkowicie wyczerpane i zasypia lub gdy rozumie, że nie otrzyma pomocy.
Jeżeli pozwala się dziecku płakać w ten sposób zbyt często, może to wpłynąć na system radzenia sobie ze stresem przez całe życie.
Istnieje wiele naukowych badań przeprowadzonych na całym świecie, w których wykazano, w jaki sposób stres z wczesnych lat życia może powodować trwałe negatywne zmiany w mózgu dziecka - może wykształcić się nadreaktywny system reagowania na stres, który będzie oddziaływał na człowieka przz cale życie. Może to oznaczać, że percepcja świata i zdarzeń będzie nasycona poczuciem zagrożenia i lęku, nawet w idealnie bezpiecznej sytuacji."

Cytat 5:
"Stres w dzieciństwie może powodować śmierć komórek w ważnej strukturze mózgu. Tą strukturą jest hipokamp znajdujący się głęboko w mózgu ssaków. Odgrywa on ważną rolę w przypadku pamięci długotrwałej. Na zdjęciach tomograficznych mózgów dzieci, które doświadczyły intensywnego cierpienia przy braku pocieszenia, hipokamp wydaje się zmniejszony z powodu śmierci tworzących go komórek. Nie wiem dokładnie, w jakim stopniu śmierć tych komórek wpływa na funkcjonowanie pamięci dziecka, lecz dorośli zdobywają mniej punktów w przypadku zadań sprawdzających pamięć i rozumowanie werbalne. Zdjęcia tomograficzne mózgu pokazały, zę hipokamp zestresowanego dziecka przypomina hipokamp człowieka w podeszłym wieku. Naukowcy uważają, że wczesny stres niesie ryzyko szybszego starzenia się tej części mózgu. (...) Badania innych ssaków, mających podobne jak my niższe ośrodki mózgowe i systemy hormonalne, pokazują, że stres we wczesnym życiu może powodować duży zamęt w stanie biochemicznym mózgu niemowlęcia. Podstawowe systemy związane z hormonami emocji - opioidami, noradrenaliną, dopaminą i serotoniną - , które są w trakcie powstawania w niedojrzałym mózgu, mogą ulec silnym wpływom prowadzącym do braku równowagi w mózgu.
Gdy poziom dopaminy i noradrenaliny jest niski, dziecko może mieć trudności z koncentracją, co z kolei może prowadzić do trudności w uczeniu się. Niski poziom serotoniny jest czynnikiem związanym z depresją, a także agresywnym zachowaniem, Opioidy odgrywają istotną rolę przy osłabianiu uczuć strachu u stresu, dlatego też dezaktywacja opioidów w pewnych częściach mózgu może prowadzić do nasilenia się negatywnych uczuć i stresu oraz osłabienia uczuć pozytywnych.
(...)
To może sprawiać, żę życie staje się stresujące i wyczerpujące. Może też prowadzić do wszelkiego rodzaju fizycznych dolegliwości w późniejszym życiu: przykładowo problemów z oddychaniem (np astma), chorób serca, zaburzeń łaknienia i trawienia, problemów ze snem, wysokiego ciśnienia, ataków paniki, napięcia mięśni, bólów głowy i chronicznego zmęczenia. Istnieje również bogaty materiał badawczy (...) łączący stres z wczesnego dzieciństwa z zespołem drażliwego jelita.(...)
wielu rodziców nie wie o tym, że układ pobudzenia organizmu u dziecka rozwija się nadal po urodzeniu i że jest wyjątkowo wrażliwy na stresujące wydarzenia, takie jak płacz w samotności. Zatem zostawienia dziecka, by "się uspokoiło", może mieć długotrwały, niekorzystny wpływ na jego ciało i mózg. Dziecko nie potrafi przywrócić autonomicznego układu nerwowego do stanu równowagi; możesz tego dokonać tylko ty."

sobota, 12 września 2009

Zuzia powiedziała...

Zuzia na śniadanie zażyczyła sobie kanapkę z miodem. Pałaszuje i gada.
Zuzia: ... i pszczółki zbierają nektar i robią z niego pyyyszny miód. W takich zgrabnych opakowaniach.
Ja (cichy rechot): Nie, skarbie, nie w opakowaniach.
Zuzia (zaciekawiona): W słoikach???

Ot i mamy miejskie dziecko co w życiu ula nie widziało.

No proszę

Zamówienie już zrealizowane - wstaję rano a tu zimno i pada :))) Może być. Dziękuję bardzo. ;)

piątek, 11 września 2009

Wnioskuję o...

... zakończenie lata i nadejście jesieni. Chłodnej i nawet deszczowej. Już, teraz, natychmiast. Podróże po Zuzę do przedszkola w upale, w autobusach nagrzanych jak piekarniki, z wyrywającą się i wrzeszczącą Anką mnie wykańczają.

czwartek, 10 września 2009

Szmatologia

Dawno nie było o chustach :) Oto jeden z moich najnowszych nabytków - Didkowe szare gekony. Najbardziej odjazdowy wzorek na szmacie jaki w życiu widziałam :)

Niestety aktualnie szare gady szukają nowego domu, mam teraz nadmiar gekonów, bo zaraz po szarych Didek wypuścił czarne i to z 40% dodatkiem lnu. Trójkolorowe. No to co miałam zrobić? Sprzedałam co mogłam i zamówiłam. Właśnie wczoraj przyszły :)




Przepiękne, prawda? Cienkie, miękkie, delikatne. Wymarzone na lato. Na zimę zresztą też :D

Dziś gekony podróżowały ze mną do przedszkola po Zuzę (nie byle co, w obie strony to ponad dwugodzinna podróż) i jestem oczarowana. Zielonych jaszczurów na tej chuście normalnie prawie nie widać, ujawniaja się tylko w jasnym świetle. Szmata jest niesamowita, tak miła w dotyku, że chyba będę ją macać dla samej przyjemności.
Na temat nośności się nie wypowiem, bo ostatnio dobrze mi się nosi we wszystkim.

Mam jeszcze od dość dawna coś, czym się nie pochwaliłam - Zarę Moss.

darmowy hosting obrazków


Cudo nie chusta. Rozmiar 4,7, dla mnie coniebądź za krótki, ale i tak nie potrafię się z nią rozstać. Kocham zarowe krawędzie - niepodkładane, niewrzynające, miękkie. Chusta jest leciuteńka, ale gęsto tkana, bardzo wygodna. Oryginalnie była ciemnozielono-kremowa, ale w pierwszym praniu puściła kolorek i zafarbowała (się oraz resztę rzeczy, między innymi sporą część ubranek Ani) i teraz jest jasnozielono-ciemnozielona. Taka podoba mi sie jeszcze bardziej :)

środa, 9 września 2009

Ania chodzi

Pierwsze, nieśmiałe i niepewne kroczki zaobserwowaliśmy na wakacjach. Potem było chodzenie z trzymaniem za obie ręce, w ciągu ostatniego tygodnia - za jedna rękę a od 3 dni Ania kursuje zupełnie sama :) Zrezygnowała juz prawie zupełnie z czworaczenia i zasuwa na dwóch nóżkach, ciesząc się demonstracyjnie z tego, że kończyny górne może zająć czym innym, na przykład trzymaniem zabawek.
Jeszcze jest niepewna, traci czasem równowagę i ląduje na pupie (znosi to niesłychanie pogodnie, nie słyszałam, żeby płakała z powodu upadku). Łapiąc równowagę trochę przekrzywia główkę i wyciąga przed siebie łapki, dzięki czemu wygląda jak malutki, tłuściutki, rozkołysany zombiaczek :D

piątek, 4 września 2009

Zuzia pobiera nauki

I oto doczekałam się pierwszej anegdotki z przedszkola. Zuzia, siedząc w domu na kibelku, zafrasowana rzekła:
"Ten chłopiec w niebieskiej bluzce chciał mnie nauczyć sikać na stojąco, ale ja nie umiem..."

Wow.

środa, 2 września 2009

Fotki z wakacji

Odbywaliśmy dużo spacerów. Zuzine nóżki szybko się męczyły, a do wózka się biedne dziecko z trudem mieści, więc podróżowała czasem w bambusiku Nati (Perła Style).

Zuzia waży już około 23-24 kilo, perełka radziła sobie znakomicie. (ja też;) )

Bywaliśmy na plaży, owszem. Czasem było ciepło...

...czasem chłodno

Wybraliśmy się na Hel. Do fokarium...

... i do portu.
Odwiedziliśmy Kaszubskie Oko (fenomenalny widok z wieży!)

Ani też się podobało

Pod wieżą moc atrakcji, oprócz restauracji i minigolfa - takie oto szachy:

I dinozaury z plastiku. Zuzia bardzo się ich bała.

Spacerowaliśmy po plaży


Ani trochę się nudziło


Chyba, że akurat została wypuszczona na wolność


Wtedy owszem, bawiła się doskonale

Ćwiczyła wstawanie
Traciła równowagę

Ale nie poddawała się i twardo wstawała dalej.

Do plaży daleko, ale to żaden problem. (Nosidło Nubigo bardzo się przydawało.)


Radzimy sobie nawet gdy pada :) Poncho przeciwdeszczowe Suse's Kinder załatwia sprawę :)

I to by było na tyle, w skrócie :) Za rok kolejny fotoreportaż z mojego ulubionego miejsca na ziemi :)

wtorek, 1 września 2009

Pierwszy dzień w przedszkolu...

Zuzę do przedszkola odprowadziliśmy dziś komisyjnie, całą rodziną. Nie mogła się doczekać - co chwila pytała nas: "czy już mogę iśc do przedszkola?", "czy już wychodzimy?".
Obawialiśmy się, że kiedy ją zostawimy, będzie płakać, albo chociaz się krzywić, a tu nic. Nawet nie spojrzała w naszą stronę. Cała była zajęta panią Kasią pokazującą jej znaczek w szatni.
Obiecałam, że odbiorę ją po obiedzie. Kiedy zjawiłam się w przedszkolnej szatni o 12.30, oczy me ujrzały sceny iście dantejskie: dzieci na widok rodziców wyciągały ręce i zaczynały potępieńczo wyć. Z drżeniem serca wypatrywałam Zuzi i oczekiwałam solidnego ryku, a tu nic. Usmiech na paszczy i pełne zadowolenie.
Pytam pani: "czy Zuzia nie sprawiała problemów?". Padła odpowiedź: "nie", ale wyczułam ten maleńki moment wahania... I nie drążyłam dalej ;) Wystarczy mi informacja, że była mniej więcej grzeczna i nie płakała :) Nie przydała się na razie duża paczka chusteczek, stanowiąca niezbędny element wyprawki dla trzylatka ;)
Na razie pełen sukces. Zobaczymy jak będzie jutro. I kiedy zaczną się jakieś problemy, bo że się zaczną - nie mam najmniejszych wątpliwości.

czwartek, 27 sierpnia 2009

Home, sweet home..

We wtorek po południu wróciliśmy z wakacji. Po dwóch tygodniach spędzonych w jednym pokoju z mikroskopijną łazienką zachwyciłam się hektarami mojego pieknego, jasnego mieszkania. Czule pogłaskałam pralkę, przesłałam buziaka zmywarce i komputerowi :)
Było fajnie.
Białogóra jak zwykle piękna, jedzenie pyszne, plaża czysta. Byłoby idealnie, gdyby nie... no właśnie, ciasnota. Masakra, zwłaszcza przy małych dzieciach, z których jedno w dzień śpi a drugnie niekoniecznie. Poza tym pokój był na drugim piętrze, nabiegaliśmy się po stromych schodach z Anią i tobołami.
Pokój fajny, ale w łazience hmmm... śmierdziało z rur :) I to tak, że nie dało się wytrzymać. nie wiem czemu, ale większość łazienek, z którymi miałam do czynienia na wakacjach tak właśnie woniała. Ciekawe czym to jest spowodowane, może jakaś specyficzna konstrukcja? Bo nie o czystość chodzi, szorowaliśmy i zalewaliśmy domestosem i nic.
Ponadto - Zuzia się popsuła i codziennie zasikiwała pościel. Czasem dwa razy: pobudka z płaczem w środku nocy w wielkiej kałuży, szybkie przebieranie i zmiana pościeli (przy zgaszonym świetle, żeby nie obudzić Ani; albo przy akompaniamencie wrzasku obudzonej Ani) następnie pobudka o 6 rano znowu w zasikanej pościeli. Wspomniałam, że nie miałam pralki? Wszystko prałam ręcznie, w misce. Uroczo, nie?
Drzemkę dzienną Ania odbywała w wózku, podczas spaceru (po zatrzymaniu wózka natychmiast się budziła). W domu nie mogła spać, bo szalała Zuzia. Zuzia nie mogła sama wyjść na podwórko bo jest za mała. Ja nie mogłam z nią wyjśc bo usypiałam Anię. Tata nie mógł z nią wyjśc bo... nie wiem. Nie mógł i już. Nie zliczę kilometrów, które nabiłam krążąc z wózkiem po Białogórze i okolicznych lasach.
Noce były tragiczne - Ania budziła się średnio 8 razy, Zuzia tak ze trzy. Obie płakały, czasem jednocześnie.
Zuzia podczas pierwszego pobytu na plaży wykąpała się z tatą w morzu. Niestety, zalała ją fala i Młoda, po ataku cięzkiej histerii, przestała się zbliżać do wody.
Ania natomiast zachwyciła się piaskiem. Jadła go, wcierała sobie we włosy, oczy, nos i uszy. Miała go pod pachami, między palcami i w pampersie. Czołgała się, przesiewała piasek przez palce i zaśmiewała się do rozpuku. Próbowała chodzić na dwóch nogach, padała twarzą w piach, wstawała, kichała, pluła i z uśmiechem walczyła dalej. Aż miło bylo popatrzeć.
Ogólnie pierwsze 10 dni pobytu - sielanka. Ale potem dało o sobie znać zmęczenie, niewyspanie, nadmiar ruchu :) I odliczaliśmy dni do końca.
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej :)
Kiedy ktoś mnie pyta: "wypoczęłaś sobie?", parskam śmiechem i proszę, żeby się nie wyzłośliwiał ;)

piątek, 7 sierpnia 2009

Powtórka

Ania wyzdrowiała. Nie wiadomo co to była za choroba. Samo przeszło.
Żeby nie było mi za miło, zachorowała Zuzia. Nic poważnego, zwykłe przeziębienie, ale Ania tez już zaczyna kichać. W przyszłym tygodniu jedziemy na wakacje. I pojedziemy, choćbym miała wieźć je karetką.

wtorek, 4 sierpnia 2009

Zuzia powiedziała...

Wieczór. Zuzia idzie spać. Nagle wyskakuje z łóżka.
Zuzia: maoooo, oooosaaaaa!!!!
Ja: to nie osa, tylko mucha, patrz lata sobie i szuka dobrego miejsca do spania. Nie zwracaj na nią uwagi, traz myk do łóżka i pomodlimy się.
Modlimy się: "Aniele Boży, stóżu mój..."
Zuzia się pomodliła, przeżegnała zamaszyście.
Ja: Pięknie się pomodliłaś, teraz anioł będzie cię w nocy pilnował.
Zuzia: Jaki aniołek?
Ja: Twój Anioł Stróż.
Zuzia (z fascynacją): Mucha??!!

niedziela, 2 sierpnia 2009

Czekając na wysypkę

Czekam i czekam, temperatura rośnie (już 38,9) a wysypki ani śladu Za to pojawiła się lekka biegunka. Mała już straciła apetyt, interesuje ją tylko pierś w dowolnej ilości. Przynajmniej się nie odwodni.
:( Jutro w takim razie badanie moczu i do lekarza. Może to zęby? Martwię się :(

sobota, 1 sierpnia 2009

Gorączka piątkowej nocy

A właściwie piątkowego popołudnia.
Już w czwartek Ania miała podwyższoną temperaturę, ale, jako że nie było żadnych innych niepokojących objawów, dałam jej nurofen i nie przejmowałam się zbytnio.
W piątek rano gorączka była coraz wyższa. Nurofen i wycieczka do apteki po czopki z paracetamolem. Zapisałam Ankę do lekarza na sobotę. Nadal bez paniki.
Piątkowe popołudnie... Około 14.00 Ania zjadła obiad, poprawiła bułą i bananem. Sprzątałam naczynia, a ona siedziała w krzesełku. Nagle zaczęła kwilić, popiskiwac i marudzić. Wyjęłam ją z krzesełka. Była rozpalona. Dosłownie w parę sekund zaczęła lać się przez ręce, następnie dostała drgawek i zrobiła się sina... Koszmarny widok, mówię Wam. Zmierzyłam temperaturę - 40,8. Trochę spanikowałam, dodatkowo utrudniała mi życie Zuzia, która plątała się wokół i nie reagowała na polecenia (w takiej sytuacji trzyipółlatek łażący dokoła i jęczący "mamooo, chcę kanapkę". "mamooo, chcę mleko!!! z rurką!!" i tak dalej potwornie działa na nerwy).
Mąż akurat zapomniał wziąć komórki do pracy. Sąsiedzi powyjeżdżali na wakacje. Z tym problemem musiałam powalczyć sama. Miałam miękkie kolana.
Na szczęście udało mi się wmusić w Anię porcję nurofenu, wsadziłam ja na kilka minut do chłodnej wody. Nie była zachwycona, darła się jak obdzierana ze skóry, ale kąpiel podziałała - młoda odzyskała właściwy koloryt i temperatura spadła. Do 39,7.
Zasnęła. Obudziłam ją, żeby sprawdzić czy to normalny sen czy utrata przytomności. Normalnie zasnęła, była wykończona.
Zamówiłam domową wizytę lekarską i zajęłam się zastanawianiem co zabrać w razie konieczności wyjazdu do szpitala. Udało mi się ściągnąć Rafała do domu (dzięki Najwyższemu za Skypa!), więc trochę się uspokoiłam.
Pod wieczór Ania zachowywała się normalnie, bawiła się, jadła, piła. Przyjechała przemiła pani doktor, zbadała młodą i stwierdziła, że nic złego się nie dzieje w płucach, uszach ani gardle. Zasugerowała, że to trzydniówka, no i żeby potwierdzić te podejrzenia czekamy na pojawienie się wysypki w czwartym dniu choroby - czyli w niedzielę.
Dziś nie jest dobrze, ale nie jest też tak źle jak było wczoraj. Mam nadzieję, że jutro się skończą te atrakcje, bo nerwowo nie wytrzymam...

poniedziałek, 13 lipca 2009

Czego nie lubię w macierzyństwie

Bycie mamą na ogół da się znieść. Jednakowoż są w macierzyństwie rzeczy, które doprowadzają mnie do białej gorączki i wywołują chęć natychmiastowego rozpędzenia się i przywalenia głową w ścianę ze skutkiem śmiertelnym. Do takich rzeczy należy konieczność ciągłego GADANIA. Mówienia, kłapania dziobem, gęgania. Tłumaczenia, proszenia, odpowiadania na dziesiątki pytań. Zuzia, proszę, zostaw to, nie słyszysz co mówię? nie dotykaj, to się łatwo psuje, to nie twoje, nie do zabawy, to taty, proszę odłóż to na miejsce, nie ruszaj, odłóż, kurczę, ogłuchłaś, odłoż PROSZĘ na miejsce, do cholery dzieciaku nie słyszysz co mówię, nosz... *&^%$% mać; zjedz, nie baw sie jedzeniem, odstaw kubek na stół bo się rozleje, uważaj, spadnie i zaplami ubranie, trzymaj to prosto, uważaj, nie strąć, nie, nie możesz, bo już jadłaś, nie, nie, później dostaniejsz, juz dziś jadłaś, NIE NIE MOŻESZ!!! I tak w kółko, bez przerwy. Plus błyskotliwe dziecięce pytania w stylu "mamo, co robisz?" "a dlaczego nie mogę lizaczka?", "mama, a dasz mi dziś jakieś lekarstwo?" zadawane w odstępach trzy-czterominutowych po kilkanaście razy.
Marzy mi się wszechogarniająca, błogosławiona, relaksująca CISZA. Kojące milczenie.