sobota, 31 grudnia 2011

2012


Najlepszego! Polewam wszystkim... Nie przepadam za szampanem, więc lejemy łyskacza :P:

piątek, 30 grudnia 2011

Atrakcje

Koniec roku zaowocował niespodziewaną atrakcją - zaatakował mnie podstępnie jakiś wściekły gwóźdź z tapczanu, kiedy usiłowałam wyłowić spod niego zachomikowane zabawki. W efekcie skóra na moim lewym ramieniu wyglądała jakby ktoś w niej rozsunął suwak ;) Szczegółów oszczędzę miłej publiczności, powiem tylko, że z ramienia sterczy mi teraz 15 zgrabnych szwów, a w perspektywie mam dwie wizyty kontrolne u chirurga...
Dzieciom oczywiście jest wszystko jedno czy matka jest uszkodzona czy nie - szarpać się trzeba. Środków przeciwbólowych używać mam z umiarem, bo wiecie, karmię.
Nie ma jednakowoż tego złego, co by na dobre nie wyszło - ból ręki i ogarnięcie logistyki najprostszych czynności zajmuje 90% mojego umysłu, w związku z czym nie mam czasochęci na dołowanie się pierdołami :)

Taki ładny obrazek znalazłam w necie - wszystko się zgadza, z wyjątkiem marki laptopa  ;P


Na specjalne życzenie fotka... niech przejmie was groza i uważajcie na agresywne gwoździe ;))) 
Istna Narzeczona Frankensteina ;PP


środa, 28 grudnia 2011

Ania powiedziała...

- Bo mamusiu upadłam i zlobiła mi się dziulka w nodze i wylecą mi klewy...
(tłumaczenie: przewróciłam się, skaleczyłam i leciała mi krew)

Okoliczności życiowe są różne, niekoniecznie sprzyjające, ale knebel mam i kaganiec, nie marudzę. Nie powinnam. Uśmiecham się codziennie do lustra, a kiedy już dobiorę odpowiednie kąty nachylenia ust i stopnie naprężenia mięśni policzków, gotowa jestem by zaprezentować się temu niezwykle przyjaznemu światu.


piątek, 23 grudnia 2011

Wesołych Świąt

Spokojnych, zdrowych, pogodnych, odpowiednio obfitych ;) Świąt Bożego Narodzenia!


Wszystkim zmęczonym Mamom życzę jak najwięcej odpoczynku, relaksu i spokojności. Buziaki :)


wtorek, 20 grudnia 2011

niedziela, 18 grudnia 2011

Coraz bliżej święta...

O to to. Już mi zęby zaczynają cierpnąć od wszechobecnego, obowiązkowego świątecznego nastroju.

sobota, 17 grudnia 2011

:)

Moje naj naj naj. Uwielbiam ten kontrast między radosną muzyką i ponurym tekstem.

Koumpounofobia...

... czyli lęk przed guzikami. Wygląda na to, że Ania dołączyła do wąskiego grona osób cierpiących na tę nietypową przypadłość ;) Za nic nie założy bluzki z guzikami, guzik przy spódniczce jeszcze ujdzie, ale wywołuje protest i należy go zakryć bluzką. Piżamka z guzikami, śliczna, różowa, leży w szafie bo młoda za nic w świecie nie da jej sobie założyć.
WTF? Nie wiem czy śmiać się czy płakać, ale chyba będę się śmiać ;)

piątek, 16 grudnia 2011

Uśmiechnij się

Uśmiechnij się.
Uspokój się.
Zrelaksuj się.
Co ty taka nerwowa.
Nie narzekaj, przecież to cudownie być mamą. (Wypowiadane wyłącznie przez ludzi bezdzietnych/samotnych  nie z własnego wyboru, oni wszak wiedzą najlepiej.)

Za każdym razem kiedy słyszę coś takiego, mam ochotę wyprowadzić prawy sierpowy prościutko w czyjąś gębę. W szczególności "uśmiechnij się" działa na mnie jak płachta na byka.

Dlaczego jestem nerwowa? Ot przykładzik z życia Matki Polki:

Po dwóch godzinach wieczornego odryku (16.00-18.00) nadeszła wreszcie wyczekana, upragniona chwila - niemowlę idzie spać. Matka Polka kładzie się z nim do łóżka, karmi, drżąc z niecierpliwości, a w głowie ma wizję wieczornego spokoju. Bez uwieszonego na sobie dziesięciokilowego ciężaru. Bez krzyku, którym dzieciak pogania ją jak batem. Trochę odpoczynku dla udręczonej głowy, sztywnych ze zmęczenia mięśni, obolałego kręgosłupa, piersi ogryzionych do żywego mięsa i zszarpanych na strzępki nerwów.
Maluch zamyka oczy. Już za chwileczkę, już za momencik... Matka czeka w napięciu na ten wytęskniony moment...
W tym momencie do pokoju wpada trzylatka. Żąda kanapki, jabłuszka, albo opowiada co jej zrobiła starsza siostra. Matka z przerażeniem w oczach daje znaki "dziecko wyjdź/bądź cicho", tłumaczy, prosi, błaga, niemal płacze, w końcu zaczyna wygrażać pięścią i szeptem rzucać kurwami. Trzylatka na wszystko odpowiada "NIE" i wybucha perlistym śmiechem, nie ściszając głosu nawet o ton. Przecież JEJ nie zależy.
Niemowlak otwiera oczy. Wykrzywia buzię i uderza w ryk. I kolejna godzina z bańki.
Kto przeżył, wie, jaki to ból.

W takich chwilach matka miewa autentyczne i szczere myśli samobójcze. Wieczny odpoczynek racz mi dać Panie.
I nie, k***a mać. Nie mam ochoty się uśmiechać.



czwartek, 15 grudnia 2011

środa, 14 grudnia 2011

Baterie padły

Kompletne wyczerpanie psychofizyczne, mentalna odrętwiałość :) Tak można by określić mój aktualny stan. Ludzie pytają, czy nie jestem chora, bo tak fatalnie wyglądam ;) A ja się po prostu nie wyrabiam...

Z nowości - Ania jest chora, nie wiadomo na co. W związku z powyższym wczoraj po raz pierwszy w życiu zniosła pobranie krwi. Byłam bardzo dumna, moja dzielna córcia nawet się nie skrzywiła.

Zuzia przechodzi właśnie program motywacyjny. Ma wydrukowaną planszę-kalendarz z miejscami na naklejki. Każdego dnia wieczorem naklejam jej żółtą uśmiechniętą buźkę (głównie byłam grzeczna), albo czerwoną smutną (miałam mega focha). Jeśli uda się jej przejść całą planszę z maksymalnie siedmioma czerwonymi buźkami to spełni się jej marzenie - na urodziny dostanie Barbie wróżkę ze skrzydełkami (zęby mi cierpną za każdym razem kiedy patrzę na to paskudztwo ;)
Przedwczorajsze wieczorne masakry zaowocowały wklejeniem na planszę czerwonej paszczy. Zuzia na ten widok dostała najpierw ataku furii a potem rozpaczy. "Mamo, ja bym chciała, żeby ten dzień zaczął się jeszcze raz..." Jeszcze kilka takich akcji a dziecko pojmie, że życia nie można cofnąć jak bajki na dvd. Niestety.

Jest dopiero 20.16 a ja jestem półprzytomna.  Wewnętrzne baterie kompletnie rozładowane. Dobranoc.



niedziela, 11 grudnia 2011

Optymizm


Optymista - wierzy, że świat stoi przed nim otworem.
Pesymista - w zasadzie uważa tak samo, tylko, że dokładnie wie, o który otwór chodzi.

środa, 7 grudnia 2011

Powiem tylko, że...

... jestem na wiele sposobów zmęczona :) 


Kąpiel. Ania wchodzi do łazienki: Ale ja chcę bez piaaanyyyyy! Wsadzam ją do wody, myję, ona się wyrywa: chcę wyyyyyjjjjjjść! Wysuszyłam, ubrałam, wyszła, pobawiła się. Wypuściłam wodę z wanny. Po 10 minutach przychodzi Ania z płaczem: ja chcę się kąąąąąpaaaaać! Ale przecież już się kąpałaś? Taaaak ale nieduzoooooo! Teraz już nie możesz się kąpać, kąpiel się skończyła. Ale ja chcęęęęęęęę! Łaaaaaaa! Kąpać! 

Doprawdy nie wiem, jak to się stało, że jestem tu, gdzie jestem i robię to, co robię. Powinnam być gdzie indziej i robić co innego. Na przykład opalać się na jachcie u brzegów Ligurii.

Nerwoukajacz mój:

Wersja soft:



Wersja hard (zawsze mam opad szczęki na to co Tommy Emmanuel robi z gitarą ;) )

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Niniejszym dziękuję...

... miłemu panu ochroniarzowi z mojego osiedla, który ocenił mój wiek na dwadzieścia kilka lat. Tłumaczy go chyba tylko to, że rozmawialiśmy wieczorem i było ciemno ;) Tym niemniej, wprawił w dobry humor na cały wieczór trzydziestoczteroletnią matkę trójki dzieci ;)

Beautiful breastfeeding

Znalezione na fejsie. Śliczności :)


Cały album do obejrzenia na profilu Beautiful Breastfeeding.

niedziela, 4 grudnia 2011

Hej kolęda, kolęda!

Zuzia uczy się kolęd w szkole, przychodzi do domu i uczy Anię.
Dziś jechaliśmy samochodem i dziewczynki rozpoczęły produkcje wokalne.

Ania śpiewa z przjęciem: Przybieżeli do Betlejem pasteeerzeeee, grając skocznie Dzieciąteczku na liiiirzeeee...
PAŁA na wysokości PAAAŁA na wysokości...

Oboje z Małżonkiem popłakaliśmy się ze śmiechu :)

Uśmiech Prezesa

Prezes właśnie otrzymał fotel. Przeznaczony zasadniczo do karmienia na czas kiedy Prezes dorośnie do pochłaniania czegokolwiek poza mlekiem, ale sprawdza się też jako punkt widokowy z opcją kołyski.


Prezes jest usatysfakcjonowany.


Aprobującym spojrzeniem obrzuca solidną konstrukcję mebla.


A to Asystentki Prezesa. Podczas porannej trasy dom-przedszkole-szkoła-dom.


Dyrektor Zarządzający, czyli ja, jeszcze żyje  :) I to by było na tyle :)

piątek, 2 grudnia 2011

Lęk

Pojawia się spodziewanie, zazwyczaj nad ranem, kiedy ciało jeszcze domaga się snu a dziecko już domaga się pobudki. Drżenie rąk, miękkie kolana, duszności, mdłości, zawroty głowy. Sporo wysiłku trzeba włożyć w pokonanie oporu powietrza, żeby wstać i pójść do swoich zajęć. Podczas dnia znika... albo nie.
Od kilku dni taka wewnętrzna szarpanina nie wiadomo z kim i o co pochłania 3/4 mojej energii życiowej.


Przy tej piosence przechodzą mnie ciarki. Różnej natury.



Tłumaczenie ze staroirlandzkiego:

"i am eve great adam's wife
it is i that outraged jesus of old
it is i that stole heaven from my children
by rights it is i that should have gone upon the tree
i had a kingly house at my command
grievous the evil choice that disgraced me grievous
the chastisement of the crime that has withered me
alas my hand is not clean

it is i that plucked the apple
it overcame the control of my greed
for that women will not cease from folly
as long as they live in the light of day
there would be no ice in any place
there would be no glistening windy winter
there would be no hell there would be no sorrow
there would be no fear were it not for me"

czwartek, 1 grudnia 2011

10 lat temu...

... w Pałacu Ślubów na Starym Mieście...
 ;)









Ach jacyż byliśmy piękni i młodzi ;) 
Żeby mi nie było smutno, Najlepszy z Mężów, aktualnie w podróży służbowej, nakierował mnie zdalnie przez telefon na pudełko belgijskich pralinek, ukryte w szafie ;) Zasiadam niniejszym do konsumpcji i z okazji rocznicy polewam wszystkim ;)  :


środa, 30 listopada 2011

I love you baby

Nie mogłam się oprzeć temu zdjęciu, jest urocze :) Pani wygląda znakomicie, jak na położnicę, chciałabym się tak ślicznie prezentować przy moich porodach ;)


Zdjęcie ze strony National Geographic.

Ania powiedziała...

Wychodzimy z przedszkola wieczorową porą.
Ania patrzy na niebo.
- Ooo, mamo zobac, ktoś znowu uglyzł księzyc i jest popsuty... Musim go naplawić!
 :)

wtorek, 29 listopada 2011

Syzyf o poranku

Mąż wybył na cały tydzień. Podejmuję nierówną walkę z logistyką.
Budzę się o 5 rano, Mateo miauczy. Przekręcam się na bok, żeby go zakneblować barem mlecznym i... auuuuuu! - ból piersi czuję aż w zębach i paznokciach. Zastój pokarmu. Uroki macierzyństwa. Gorączka, dreszcze, mać mać mać... No nic, zajmę się tym później.
Wypełzam z ciepłej pościeli, czując się jak noworodek wyrywany przemocą z łona matki ;) Biorę kwękającego syna, przewijam, sadzam w kuchni w foteliku, obwieszam zabawkami. Dziewczynki już wstały. Śniadanie to wyzwanie: nie chcę z mięskiem, chcę z dżemem! A mogę zjeść pół? Nie lubię sałaty! A czy jak zjem kanapkę to dostanę czekoladę? Przy stole panienki bija się, przepychają, wyrywają sobie talerze. Dżem ląduje na piżamkach. Rozpacz - mamoooo jestem bruuuudnaaaaa, to jej winaaaaa! Wytrzyj mnie! Biegam w piżamie, wycieram, rozdzielam, podaję picie, dopinguję do szybszego jedzenia. Mateo kwęka. Nie mam czasu zjeść, z głodu jest mi słabo.
Potfory najedzone, czas na wyzwanie drugie: ubieranie. Mamo, dlaczego spodnie? Ja nie chcę iść w spodniach, chcę sukienkę! Nie założę spodni! Nie, ta bluzka nie pasuje, chcę inną! Zuzia, zaopatrzona w odpowiednio dobrany zestaw odzieży idzie się przebierać do drugiego pokoju. Nerwowo patrząc na zegarek, walczę z Anią, która stawia bierny opór. Mamo, nie chcę iśc do przedszkola, chcę się bawić w domu! Staje/siada/kładzie się i odmawia współpracy. Tłumaczę, perswaduję, namawiam, w końcu rzucam kuchenną łaciną. Głodna jestem. Nadal w piżamie. I pierś mnie boli przy każdym ruchu. Mateo kwęka, kwękanie powoli przeradza się w cichy (na razie) ryk. Taki mały ryczek. Zaglądam do pokoju. Zuzia, z rajstopami założonymi na jedną nogę zamarła przed telewizorem. Trafia mnie ciężki szlag. Wyłączam telewizor i dobitnie oznajmiam co myślę o takim zachowaniu. Patrzę na zegarek. Jezu, muszę się ubrać... Mateo porykuje. Ania domaga się mycia ząbków. Myję anine ząbki, drugą ręką usiłuję się rozebrać. Zuzia usiadła na podłodze i w ramach protestu siedzi, w samych, za przeproszeniem, gaciach, nie robiąc nic. Przed oczami mam czerwień i bliska jestem złapania któregoś z potomków i rozsmarowania po ścianie. Głośno daję wyraz niezadowoleniu. Potomstwo pojęło, że matka osiągnęła stan kosmicznego wmurwienia i zaczęło wreszcie opornie współpracować. Panny ubrane, zęby umyte. Mamo, a zrobisz mi kucyki? Patrzę na zegarek. Mateo ryczy coraz głośniej. Ja nadal w piżamie. Z głodu kręci mi się w głowie. O Boże, zapomniałam o kanapce dla Zuzi do szkoły... Szybko. Mamo, a zrobisz mi kucyki? Tak, @#$%^ za chwilkę, córko. Pakuję zuzine drugie śniadanie. Robię jej na głowie te cholerne kucyki. Ania też chce kucyki. Aniu, ale ty masz za krótkie włosy... Ale ja chcęęęęęę!!!! Zrób mi kucyyyykiiiii!!!! Chcęęęęęę!!!! Do wtóru Ani wyje Mateusz. Usiłuję nie słuchać, pędzę do szafy, wrzucam na siebie cokolwiek. Nie uczesałam się, nie miałam czasu umyć się ani zjeść, trudno, na głowę czapka, w sumie dla kogo mam się stroić, ch*j z tym. Łapię suchą bułkę, popijam wodą z dzbanka.
Dziewczynki, ubierajcie się. Zakładajcie buty. Aniu, gdzie masz buty? Tam. To wstań i weź. Nie! Ty mi daj! Weź mówię! Zuzia podaje Ani buty. Dziękuję Zuzi. Ania krzyczy - ale ja chciałam samaaaa! Rzuca butami w kąt. Mateo wrzeszczy na wysokich obrotach. Muszę go przewinąć i ubrać do wyjścia. Ania z fochem w pełnym rozkwicie płacze i tupie. Mam ochotę jej, za przeproszeniem, wyrąbać z liścia, prosto w wykrzywioną złością buzię. Powstrzymuję się ostatkiem sił. Stanowczo mówię: Aniu, zakładaj buty. Ania poddaje się i powoli jak żółw ociężale zaczyna się ubierać.
Mateo zapakowany w kombinezon zaczyna wrzeszczeć dwa razy głośniej. Ania przy każdej czynności nadal stawia opór. W końcu wychodzimy. Ania otwiera mi drzwi. Przy drugich drzwiach czatuje Zuzia, Ania ubiega ją i otwiera i te. Zuzia dostaje szału, bo przecież ona chciała. Popędzam towarzystwo, skręcam w stronę podjazdu dla wózków. Zuzia idzie ze mną. Ania chce iść schodami z Zuzią. Zuzia jest zła i nie chce. Schodzę z wózkiem, za mną drepce Zuza, narzekając pod nosem. Ania stoi na szczycie schodów i wyje w pełnej histerii. Pośpieszcie się, kurważ mać, musimy iść! Mateo  krzyczy w wózku. Fuck my life.
Zostawiam wózek, ściągam rozwrzeszczaną Anię ze schodów. Idziemy. Ania płacze, wyrywa się, chce uciekać. Zuzia krąży wokół wózka, nie mogąc się zdecydować po której stronie chce iść. Mateusz krzyczy.
Tak docieramy do przedszkola. Mat po drodze zasypia. Ufff.
Zostawiamy Anię w przedszkolu. Jeszcze nie koniec atrakcji, czeka nas półtora kilometra do szkoły. Zuzia jest dzieckiem już niemal uczłowieczonym i nie sprawia większych problemów. Tylko chodzi strasznie powoli. Ogląda każdy kamyk, każdą interesującą wypukłość chodnika, rozpoznaje marki samochodów na ulicy. O mamo, opel! A to tołdi! Co??? Tołdi! Aaaa, audi. Pospiesz się, w szkole pani na ciebie czeka. Idę, za mną Zuza, co parę kroków się zatrzymuje. Muszę stawać i na nią czekać, kiedy wózek się zatrzymuje, Mateusz wyraża protest. Głośno. Jezu, dziecko, miej litość do cholery, chodźże. Pierś nadal boli, coś z tym muszę zrobić.
Docieramy do szkoły, dźwigam Mateo w gondoli, pomagam Zuzi się rozebrać, weszła do sali, o dobry Boże co za ulga.
Pięć godzin względnej ciszy i spokoju, nie licząc młodego, rzecz jasna. Ale młody solo to zupełnie co innego niż młody w obstawie siostrzyczek.
Życie powoli mi wraca.
Jutro rano powtórka.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Zwierzątka

Zuzia miała dziś w szkole zajęcia z weterynarzem. Wracając do domu, rozważała, jakie zwierzę chciałaby mieć.

- Nie chcę psa, wolę świnkę morską, bo nie musi spacerować. Albo kota, bo ma kuwetę. A czy świnka morska robi kupy? Tak? Trzeba sprzątać? To lepiej nie. To ja chcę żółwia. Żółw nie robi kup, tylko gryzie.

Objaśniłam, że owszem, po żółwiu też trzeba sprzątać. Zuzia rozsądnie podsumowała:

- To wiesz co, mamo? Ja poczekam aż urosnę.

Mam bardzo rozsądne dziecko. I pioruńsko leniwe ;) Ach te geny ;)

niedziela, 27 listopada 2011

Ku pokrzepieniu serc

Infirmeria

W domu mikroszpitalik - Ania od 3 tygodni nie może się pozbyć wirusa, a od wczoraj do glutoklubu dołączył Mateusz. Mnie cały czas męczy zapalenie dziąseł. Zasadniczo mogłabym tak wyliczać jeszcze długo, ale nie spałam dziś prawie wcale i ledwie trafiam palcami w klawisze.
Weekend masakruje jak zwykle. Panienki nie potrafią zachowywać się cicho, ich wrzaski i przepychanki budzą młodego, on biedny płacze, one kwiczą, a ja chodzę jak odbezpieczony granat i trzęsą mi się ręce.
Mamo, zrób mi śniadanie, daj mi wody, ale nie tej ja nie chcę teeeeej! Ja chcę bąbelkowej! Nie zjem z pasztetem, daj mi czekolady, chcę z czekoladą! Mamo a Ania powiedziała, że to jej miś a to jest mój! Mamo a Zuzia nie chce się podzielić naklejkami! Mamo! Mamo! Mamo!
Cóż mogę rzec...
SPARTAAAAAAA!

Na deser zdjęcie młodego czytelnika:



Moja natura DJa domaga się podkładu muzycznego na dzisiejszy dzień. Pasuje mi tylko to ;)
I'm still aaliiiiveeee yeah

piątek, 25 listopada 2011

Lobotomia (laktacyjna?)

Ostatnio moje roztargnienie i rozkojarzenie osiągnęło poziom niezwykły. Otóż stanęłam wczoraj przed bankomatem i usiłowałam wcisnąć w niego... klucze do domu. Stałam i stałam i kombinowałam gdzie jest ta dziurka no, gdzie... Bo przecież muszę wziąć pieniądze na zakupy...
Obok mnie stał pan, którego moje poczynania wprawiły w stan pół zgrozy pół rozbawienia ;) Wyglądał jakby bardzo chciał coś powiedzieć. Na szczęście się powstrzymał.
Po około minucie bezowocnych wysiłków zorientowałam się, że chyba nie o klucze chodzi, zarumieniłam się z zakłopotania, wyciągnęłam kartę i załatwiłam co trzeba. Tak się zaabsorbowałam rozwiązaniem bankomatowego problemu, że kompletnie zapomniałam czego potrzebowałam ze sklepu i wróciłam z czymś zupełnie innym. Ratunku...

Chilloutowy resecik, uwielbiam:

czwartek, 24 listopada 2011

Dziękuję :)

Ktoś mi dziś rozjaśnił dzień :) Gosiu, dziękuję za prezent i ciepłe słowa :* Nie mogę przestać się uśmiechać :)

Taki oto magnes wisi na lodówce i poprawia mi humor :P

niedziela, 20 listopada 2011

Sztuczna inteligencja

Co to jest - blondynka ufarbowana na czarno? - Sztuczna inteligencja.
Oto moja, IMO całkiem naturalnie wygląda :) W świetle dnia jestem z siebie jeszcze bardziej zadowolona :)



Język polski jest wszędzie







Przy tych filmach popłakałam się ze śmiechu ;) coli z wódką dać! lol
Pomogło na poranny atak paniki ;)

EDIT - dodałam trzeci film :)

sobota, 19 listopada 2011

Terapia kolorem

Nic tak nie poprawia kobiecie nastroju jak zakupy lub nowa fryzura. Kolejnych zakupów już nie dałabym rady usprawiedliwić przed Małżonkiem, a poprawy nastroju trzeba mi nieustannie, jak powietrza, więc padło na fryzurę.
Mąż wspomógł w zbożnym dziele farbowania (za co cześć mu i chwała), bo włosów mam tyle, że starczyłoby na trzy osoby i sama z tym gąszczem nie poradziłabym sobie za nic w świecie.
Kolor - czekoladowy brąz. Wyszedł prawie czarny, co mi szalenie odpowiada. 
Małżonek, zapytany, jak wyglądam, wybucha zupełnie niedyplomatycznym śmiechem ;) ale mnie się efekt całkiem podoba. Może zostanę przy nim dłużej. Doszłam do wniosku, że wyglądam jak skrzyżowanie dziewczynki ze studni w "The ring" z Morticią Addams ;) Bardzo zadowalająco. 


Zbawczy efekt nie utrzyma się długo więc myślę nad kolejnym etapem terapii antydepresyjnej, czyli tatuażem. Drzewo, albo piórko, a może koliber? Kwiatki? Hmm...

Status

Public Notice: 
Due to recent budget cuts, the rising cost of gas, & oil, plus the current state of the economy, the light at the end of the tunnel has been turned off. Have a nice day:)


Taki oto wdzięczny tekst rzucił mi się w oczy na fejsie. Kasiu, pożyczam sobie bo mi pasuje, no pasuje jak ulał, aż nie wiem czy bardziej chce mi się śmiać czy płakać ;)

piątek, 18 listopada 2011

Nieuchronnie...

... zbliża się nieprzyjemność zwana weekendem :) W tym tygodniu urozmaici mi go nadprogramowo zapalenie dziąseł. Nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje, dopóki  o poranku nie zawyłam z bólu jak zwierzę, próbując pogryźć kanapkę.
Czas zapiąć mentalne pasy. Można też ewentualnie zatankować.


Wrzucić zagłuszacz dziecięcych ryków, przy okazji miło prostujący zwoje mózgowe ;)



I coś kojącego dla duszy:

Idę się gdzieś schować ;)

Słit focia

Mat najlepiej się czuje w ruchu. Pojechaliśmy wczoraj do fotografa a potem na zakupy. Młody był zadziwiająco spokojny, w powrotnej drodze usnął i w stanie uśpienia został przetransportowany do domu :)
Słodki chomiczek ;)


Aha, Klusek oficjalnie przeskoczył z rozmiaru pieluch 3 na 4+. Nieźle, jak na trzymiesięcznego bobasa. 

czwartek, 17 listopada 2011

Padaka

Od kilkunastu dni Mateo wstaje około 3-4 rano. Definitywnie. Czasem się po godzince da uśpić na trochę a częściej nie... To, plus nocne pobudki plus dzienne wycie plus bieganina plus fochy dziewczyn zmieniło mnie chwilowo w psychiczny i fizyczny wrak.
Jedynie słuszny podkład muzyczny na tę okoliczność. Wykonanie wprawdzie straszliwe, ale co tam.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Pierwszy ergospacer

Mateusz, osiągnąwszy rozmiary młodej orki, przestał się mieścić w gondoli. Razem z kombinezonem zimowym wchodzi na wcisk i zupełnie nie jest przy tym zadowolony. Podjęłam więc męską decyzję i na drogę do szkoły zapakowałam go dziś w nosidło. Wychodziłam z duszą na ramieniu - rozwrzeszczy się czy nie? Na początku rozglądał się wokół oczami jak pięciozłotówki, potem powieki zaczęły mu opadać i usnął. 


Wyciągnęłam z szafy moją babywearingową kurtkę do zadań specjalnych. Sprowadzona z Rosji, co ma niebagatelne znaczenie, bo dostosowana jest do tamtejszych dzikich temperatur i spokojnie utrzymuje nas w ciepełku  do -20 C. Oboje z młodym byliśmy bardzo lekko ubrani, i przy temperaturze 0 stopni wróciliśmy mocno upoceni. Kurtka ma wygląd nieco, hmmm... awangadrowy, podszyta jest polarem w różowe serduszka (Zuzia jest oczarowana "och, mamo, ależ masz śliczną kurtkę od spodu!"), co mnie średnio zachwyca, ale nie miałam wyboru  rozmiar na słonia był tylko w tym kolorze...
Małemu wystawała na zewnątrz jedynie uszata czapeczka. Budziliśmy wielkie zainteresowanie na ulicy i w szkole.


Sąsiadkę przyprawiłam o atak serca, kiedy wyjrzała przez okno. Zobaczyła mnie bez wózka i doznała szoku - "o mój Boże, Ewa zapomniała wózka z małym!"... Podejrzenie całkiem uzasadnione, zważywszy, że ostatnio jestem tragicznie rozkojarzona.

Integracja międzygatunkowa

Oto Uśmiech Prezesa. Prezes nadal jest głównie łysy, oczy systematycznie mu jaśnieją w kierunku koloru szaroniebieskiego (pewnie po mamusi). Coraz bardziej odstają mu uszy (też po mamusi, niestety, co za ból...). Ale ogólnie prezentuje się całkiem korzystnie.


Logistyka wymaga od nas codziennych wizyt w mieszkaniu sąsiadów. Do rodziny należy tam towarzyski kot. Na początku Mateo był nieco sceptyczny.


Po kilku razach nabrał śmiałości...


...i  jest zadowolony z kociego zainteresowania.


Ja też jestem zadowolona, bo uważam, że dziecko powinno dorastać ze zwierzakami, wylizywać psią miskę i nawdychać się kocich kłaków. Niższy poziom agresji, mniejsze ryzyko alergii.

A na deser - tekst Frustratki. Jako żywo, sama bym lepiej nie napisała.

niedziela, 13 listopada 2011

sobota, 12 listopada 2011

piątek, 11 listopada 2011

Wszyscy kochają weekendy

Weekend w pełnym rozkwicie. Mateusz wczuł się w klimat i dał taki koncert, że padłam i nadal nie mogę się pozbierać. Ania chora, Zuza znudzona. Nie wiem co gorsze.

Słaniam się ze zmęczenia, ale nerwy trzymają mnie jeszcze w pionie. Terapeutycznie wpatruję się w boskiego Gavina Rossdale'a. Och.


czwartek, 10 listopada 2011

A jednak...

Dalsza inwestygacja zasikanej afery ujawniła nowe okoliczności... Otóż, ze wstydem przyznaję, że mózgiem operacji była Zuzia ;)
Zapytana, co jej strzeliło do głowy, objaśniła, że chciała oglądać Cartoon Network cały czas, i nie chciało jej się wychodzić do toalety. Taaaa. Zakaz oglądania CN przez 4 dni i tygodniowy ban na kontakty z sąsiadką powinny załatwić sprawę. Zuzia ryczy jak bawół, śmiertelnie obrażona,w swoim pokoju. Co jakiś czas wściekle rzuca - "Aaaaaa, maaama mnie nie luuubiiii!" (swoją drogą mistrzostwo emocjonalnego szantażu, nic tylko się uczyć od niewinnego dziecięcia...)
Chyba zaczynam siwieć. Zamiast robić dzieci, należało zająć się czymś prostym, relaksującym i pożytecznym, na przykład konstruowaniem w garażu czołgu z puszek po konserwach.

Poza tym, o zgrozo, zbliża się kolejny długi weekend. Stężenie rodziny na metr kwadratowy mieszkania osiągnie stan alarmowy. Aaaaa HELP... ;)

środa, 9 listopada 2011

Dziecięce igraszki

Zuzia spędzała dziś popołudnie i wieczór ze swoją przyjaciółką. Zamknęły się w pokoju, było cicho, więc nie wnikałam co tam robią. A panienki niefrasobliwie i radośnie wpadły na genialny pomysł i... nasikały do kosza na śmieci. Oczywiście brakło im celności i obsikały również podłogę, szafkę i kawałek ściany :) Kiedy to zobaczyłam, trafił mnie ciężki szlag. Zapytane, któż to okazał się takim tytanem intelektu, sprytnie pokazywały jedna na drugą. Ania, jako bezstronny świadek utrzymuje, że pomysłem błysnęła sąsiadka ;) Ale to nieistotne, liczy się efekt wszakże.
Powycierałam, umyłam podłogę, dzieciątka zostały opieprzone i stosownie ukarane. Wszystko przy akompaniamencie ścieżki dźwiękowej by Mateo, który darł się w sypialni jak zarzynany kojot (spał dzisiaj tylko 2 godziny około południa i wieczorem był już w stanie agonalnej histerii, usypiałam go ponad godzinę).

Emocje opadły, Zuza i Ania zalogowane w wannie, mycie, płukanie. Pochyliłam się nad Anią, a ona w tym właśnie momencie postanowiła poćwiczyć niedawno nabytą umiejętność skakania... Wyrżnęła mnie z rozpędu w kość jarzmową. Zobaczyłam jasność, przed oczami zawirowały konstelacje a z ust wyrwało się ciche: o kurrrrr..." ;) W tym momencie w sypialni znowu rozwrzeszczał się Mateo...
Wieczór był, innymi słowy, iście upojny ;)

Trzeba mi twardego resetu, więc w słuchawkach gra bardzo głośno, ustawione na repeat :))):

Bądź samowystarczalny :P

Fejsbuk od rana wprawił mnie w dobry humor :) 
Oto prawdziwe wyzwanie... :P



Aż  mi się zaśpiewało:

wtorek, 8 listopada 2011

Pełnia

Dziś pełnia. Bynajmniej nie szczęścia ;) ale księżyca. U nas wiąże się zwykle z nocną masakrą - ani dzieci ani ja nie śpimy dobrze.
Dodatkowo Mateusz był dziś szczepiony, polało się trochę krwi i łez. Czekamy na ewentualny odczyn poszczepienny, który, mam nadzieję, nie wystąpi; jeśli jednak wystąpi to noc będzie szczególnie urozmaicona. Chyba na wszelki wypadek nastawię sobie kawę w termosie...

poniedziałek, 7 listopada 2011

Ania powiedziała...

Wychodzimy z przedszkola, jest wieczór, ciemno, na niebie rosnący księżyc.
Ania (patrząc w niebo z dumą): Mamusiu, księżyc jest już naprawiony!
Ja: ???
Ania: Był malutki i chudy a ja chciałam duży, więc zabrał mnie do niego Filli Fairy i posklejałam go klejem...

Uwielbiam dziecięce opary absurdu.

niedziela, 6 listopada 2011

3 miesiące

Dwa dni temu Mat oficjalnie skończył 3 miesiące. Te najgorsze, kiedy dziecko skupia się głównie na jedzeniu, ulewaniu, wydalaniu i wrzasku, w dowolnych proporcjach :)
Położony na brzuszku potrafi wysoko unieść głowę, czasem udaje mu się samodzielnie przeturlać z brzucha na plecy (przeraża go to bardzo i za każdym razem wybucha płaczem). Uśmiecha się do zabawek i próbuje je łapać; zaśmiewa się w głos i zabawnie gulgocze kiedy się do niego mówi. Lubi słuchać śpiewania, więc mama i tata produkują się na zmianę ;) Tata ma ładniejszy głos, ale za to mamusi nie mylą się słowa piosenek.

Ostatnio śpiewam mu to:




Wygląda tak:


Jego oczy zmieniły kolor z granatowych na niebieskie. Cały składa się z fałdek i wałeczków ;) Ledwie się mieści w gondoli wózka.

W nocy śpi zdecydowanie lepiej, czasem przesypia nawet 2,5-3 godziny na raz. Po nakarmieniu i przewinięciu bez problemu daje się znokautować. Pomału oddycham z ulgą i zbieram siły na ząbkowanie ;)
W dzień śpi dramatycznie źle. Zazwyczaj po kilkanaście minut na raz. Najlepiej mu się drzemie w wózku na spacerze, więc idealnie jest w ciągu tygodnia, kiedy muszę odprowadzać i przyprowadzać dziewczynki.
Ogólnie proporcje: "doprowadza mnie do szału tym wyciem/jest rozkosznym misiem" zmieniły się z 90/10 na 50/50. Czyli, jest nieźle.

sobota, 5 listopada 2011

Ufok

To ja. Ufok czyli alien. To od alienacji. Tak mi czasem jest. Zamknięta w szklanym pudełku, odizolowana od wszystkich, nawet od tych, z którymi codziennie rozmawiam. Poczucie wyłączenia z rzeczywistości, niezwykle trudne do wyjaśnienia. Bo jak to? Rozmawiam, żartuję, wykonuję obowiązki, załatwiam sprawy. Na oko wszystko w normie... Tylko, że jestem papierowa, wycięta z innego obrazka.
Dopadł mnie smutek. Próbuję prosić o pomoc, ale w ostatniej chwili zamykam usta, bo przecież i tak nikt nie zrozumie. Takiego popaprańca jak ja. No i ogromnie się wstydzę. Potrzebować pomocy - co za upokorzenie. A nawet gdybym się odważyła, przełamała wstyd i zagubienie, o co właściwie mam prosić? Czy mogę od kogokolwiek oczekiwać, że będzie mnie nieustannie trzymać za rękę i głaskać po głowie? Przecież to żałosne. Milczę więc jak długo mogę, uśmiecham się, mając nadzieję na cud. I cud się czasem zdarza. Wtedy chłonę ciepło jak gąbka.

Coś do zapamiętania, z otchłani mądrości sieciowej:


No proszę. Shopping. Tego mi trzeba :)

Należałoby czymś się zająć. Utrzymywać stan zajętości. Żyć i cieszyć się życiem. Nie potrzebować cudzego ciepła, generować własne. Być niezależną. Świetny plan, tylko jak, jak? Kiedy ataki paniki odbierają resztki snu, kiedy jedzenie nie ma smaku, kiedy nie sposób skupić się nad słowem pisanym, kiedy zmęczenie zmienia powietrze w gęsty kisiel?


Dziś życie jest wybitnie do kitu.