sobota, 28 grudnia 2013

Plaga

Znowu WSZY. Tym razem zarazili się wszyscy troje. Dziewczynki oprawiam zwykłą metodą, natomiast Matju, z dziką satysfakcją, pojechałam maszynką na łyso :D Facet ma wyglądac jak facet a nie jak merynos ;)

Matju jest, naszym zdaniem, przecudny jako łysol :) Dla mnie wygląda jak miniaturowy buddyjski mnich, albo te niesamowite kung-fu dzieciaki z Shaolin :D
Mąż twierdzi natomiast że Matt wygląda jak Airbender :D I że na bal karnawałowy w przedszkolu za jedyne przebranie starczy mu strzałka na czole :D


Tak czy inaczej, Młody przeżył krótki kryzys osobowości - stał przed lustrem i łapał się za głowę, piszcząc "o nieee! ojej! mama! głowa! głowa!", ale siostry były bardzo wspierające, mówily mu, że super wygląda i jakoś przetrwał ;)

Jestem wykończona i nie widzę sensu życia spoza gór prania, powierzchni do mycia i odkurzania i głów do mycia i iskania. Hałas, syf, bałagan, choroby, wszy i wyczerpanie. Życie jest takie cudowne.

czwartek, 26 grudnia 2013

Uff

Nareszcie koniec.


Z dzisiejszej nocy.
3.00. Z sypialni rozlega się głośny płacz Mateusza. Mąż ewidentnie śpi, mimo tego, że Młody ryczy mu prosto w ucho. Biegnę sprawdzić co się dzieje. Młody się uspokaja. Wracam do łóżka.
3.15. Zasypiam. Nagle nade mną wyrasta jakaś postać, szepcząca: "mamooo, tloche zasikałam łóżko." To Ania. Mówię "to chodź tutaj do mnie spać". Ania na to "ale ja musę zmienić kosulkę bo tez tloche zasikałam".
Wzdycham. Wstaję. Idę po omacku w ciemnościach szukac w szafie jakiejś koszulki. Wyrzucam pół szafy na podłogę zanim udaje mi się namacać coś odpowiedniego.
3.25 Jestem w łóżku (200x90 cm). Ania ze mną. Zasypiam.
3.30 "mamoooooo..."
"co?"
"Pod kołdlą nie moge oddychać"
"To wystaw głowę na wierzch."
3.35 Zasypiam.
3.37 "mamooooo"
"CO?"
"Jak jestem psy ścianie to mi za zimno a jak jestem pod kołdlą to za goląco"
"To wystaw jedną nogę.
3.40. Zasypiam.
3.41 "mamooooooo"
"mać mać mać CO?!!!"
"W moim łózku mam więcej miejsca... Tutaj mam za mało..."
W milczeniu, zgrzytając zębami, zbieram swoje rzeczy, a następnie udaję się do salonu, gdzie temparatura wynosi jakieś 17 stopni. Rozkładam sofę, padam na lodowatą skórzaną, niewygodną powierzchnię, naciągam na siebie kocyk o wymiarach 100x160cm, spod którego wystają mi końcówki peryferyjne i, szczękając zębami, zapadam w płytki sen.
Morał tej historii niech pozostanie przemilczany.
:P


Następny Upierdliwy Moment Roku - Sylwester. Sezon na "gdzie idziecie na sylwka?" (w wersji dla rodziców: "idziecie gdzieś na sylwka?") uważam za rozpoczęty.

Wczujmy się w sylwestrowy nastrój :P Niech żyje polskość! :D Teledysk polecam Polakom na obczyźnie, tęskniącym w bezsenne noce za rodzinnym krajem :D

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Zdrowych i wesołych

Ciszy, spokoju, czasu dla siebie. Dobrych książek. Dobrego jedzenia. Dobrego towarzystwa.
Wesołych Świąt :)


sobota, 21 grudnia 2013

Praca wre

Dzieci, pod kierownictwem Taty, pomagały składać moje biurko. Zuzia to weteranka, jako czterolatka bodajże, pomagała składać swoje łóżeczko. Ma wprawę. Mateusz nie ma wprawy, ale ma dużo entuzjazmu.




piątek, 20 grudnia 2013

Hoł hoł hoł!

Prezenty zakupione. Dzieci dostaną mniej więcej to, co chciały. Byłam twarda i ucinałam w zarodku wszystkie mężowe fantazje na temat kupienia im zestawów Lego Technics od 14lat, składanych dronów z kamerką, samolotów z batmanem albo czegoś równie fascynującego (i wykraczającego poza nasze możliwości finansowe). Dziewczynki dostaną lalki Equestria Girls, torbę (Zuzia marzyła o torbie listonoszce, na wycieczki), mikrofon z mp3 (Ania zażyczyła sobie mikrofon, ku memu zaskoczeniu).
Matju dostanie piętrowy garaż z torem i samochodzikami i zestaw narzędzi. Samochody i narzędzia to jego hobby. Na razie czepia się wytrwale tatowych skrzynek narzędziowych, może jak dostanie swoją to się trochę odczepi.

Mnie też trafił się prezent jak ślepej kurze ziarno - brakuje w domu stołów, nie ma na czym zrobić wigilii, więc Mąż pojechał do Ikei i kupił mi części składowe na nowe biurko. Żebym zwolniła stół, który aktualnie za biurko mi służy. Bardzo mi miło, załapałam się.

By wprowadzić odrobinę świątecznego nastroju, proszę bardzo - Dziwne Choinki.

Choinka Młodego Chemika.

Choinka z butelek Heinekena. Ciekawe czy pełne.


Płaska choinka z dupereli na ścianie. IMO doskonały pomysł, ale nie przy dzieciach. Jak większość doskonałych pomysłów.


Choinka z drabiny. Cudna.


Choinka z banknotów. Taką chcę ;) Tylko najlepiej z setek :D


Choinka z gazet. Hmmm... Nie.


Choinka z sushi. OMNOMNOMNOM, żarłabym.


Choinka z kryształami Swarovskiego.


Choinka ze szklanych rur. WTF?


 I wreszcie... choinka z korków po winie. Taką sobie zrobię za rok :D Przebłysk geniuszu :D



czwartek, 19 grudnia 2013

Święta

W powietrzu czuć świąteczny nastrój. Czyli nerwowość i ogólny wkurw. Ludzie, stłoczeni w komunikacji miejskiej jak śledzie, powarkują na siebie i przepychają się przy wyjściu. Sklepy pękają w szwach. Miasto przypomina rozwalony kopiec szalonych termitów.
Wczoraj musiałam wyjść do lekarza. Bardzo się cieszyłam, zorganizowałam logistykę, wszystko załatwiłam zgodnie z planem... Ale wracałam już z atakami paniki. Za dużo, za dużo. Ludzi, hałasu, debilnej świątecznej muzyczki. Nie lubię świąt, tego chorego przymusu świętowania, tych nachalnych reklam, tłumów wszędzie i tej nerwowości. Każdy pod presją, każdy się spieszy, w sklepach przepychanki, wyrywanie sobie nawzajem różnych dóbr materialnych "bo ja to zobaczyłam pierwsza!" (tak, wczoraj w empiku jedna lasia drugiej lasi wyrywała ostatni kubeczek).
Po trzech godzinach poza domem, we wszystkich dookoła widziałam potencjalnych wrogów. Dwóch panów w dresach, usiłujących wyłudzać drobne od przechodniów, przyprawiło mnie niemal o atak serca, chociaż byli raczej spokojni.
Przez te kilka godzin nie widzialam ani jednego uśmiechniętego człowieka. Serio. Ani jednego.
Chyba pozostanę w swoim więzieniu, bez prób wydostawania się na zewnątrz. Wolę wrzaski dzieci, niż te ponure tłumy w świątecznej oprawie. Mój własny smutek staje się kompletnie nie do zniesienia.
A najchętniej poszłabym spać. Na możliwie najdłużej.



Najlepsza świąteczna piosenka. Bawi mnie za każdym razem :)

środa, 18 grudnia 2013

Tłomacz tłomaczy

Siorbiąc poranną kawkę, przeglądałam fejsbukowy newsfeed. Rzuciło mi się w oczy kilka wpisów związanych z pracą tłumacza.
Na początek TEN artykuł.

W większości się zgadzam. Nie wystarczy znać jeden i drugi język. Przede wszystkim trzeba ROZUMIEĆ, co się tłumaczy. Nie wystarczy mechanicznie przełożyć słowo po słowie. Gdyby tak było, google translator wystarczyłby w zupełności. Tak dobrze to nie ma... Praca nad tłumaczeniem oznacza często godziny poszukiwań i zgłębianie tematów, o których nie miało się pojęcia - od armatur przemysłowych po fundusze hedgingowe. Czasem proste przepisanie wyrażenia na obcy język skutkuje owszem, konstrukcją poprawną, ale znaczącą zupełnie co innego...
To nie jest łatwe zajęcie. Koleżanka - zawodowa tłumaczka napisała dziś na fejsie, że ludziom się wydaje, że tłumacz to takie stworzenie, co połyka kartkę z tekstem w jednym języku a z drugiej strony wypada mu kartka z gotowym tekstem w drugim języku. Bez żadnych procesów myślowych ani wkładu pracy.
Dokładnie takie jest i moje doświadczenie. Na ogół ludzie sądzą, że tłumaczenie polega na przepisaniu tekstu w innym języku. I najlepiej za darmo, bo przecież to żadna praca.
Pamiętam jak kilkanaście lat temu tłumaczyłam panu biznesmenowi jego biznesplan na język włoski. Stawka była ustalona. Pan dostał tłumaczenie i odmówił zapłaty, bo za drogo a przeciez to takie proste, usiąść i napisać, co tez pani sobie wymyśliła... Jako, że byłam upierdliwa i upominałam się o pieniądze, w końcu mi zapłacono, ale kosztowało mnie to sporo nerwów.

Na fanpejdżu tłumaczy z polskiego pojawił się taki wpis:
""Zlecenie dotyczy tekstu 7 stron rozliczeniowych, wstępna wycena z mojej strony to 230zł. Maile od klienta:
Pokazuję Panu/i tekst.
Zamierzam go wykorzystać w opisie teoretycznym do projektu. Nie może być to zrobione na odwal!;
Miało być 50 pln za całość tekstu. Innych ofert nie rozpatruję.;
Ten tekst jest banalny. Dziecko z podstawówki by go przetłumaczyło.
Ja nie mam czasu bo mam natłok pracy.
Dziękuję"

To korespondencja tłumacza z klientem. Nie wiem, co bym zrobiła na miejscu tego tłumacza, prawdopodobnie podałabym adres najbliższej podstawówki. Włos się jeży.

Częste, w moim doświadczeniu, były również dyskusje o tym, czy znaki liczymy ze spacjami, czy bez spacji. W takich negocjacjach celowali właśnie panowie byznesmeni, którym się wydawało, że są najmądrzejsi, najsprytniejsi i mogą mnie wyślizgać jak chcą. Kiedyś, zmęczona walką z arogancją pewnego pana, zgodziłam się na liczenie znaków bez spacji. W tłumaczeniu usunęłam wszystkie spacje i tak oddałam tekst klientowi. Chyba dotarło, bo dalszej dyskusji nie było. Ale pan już więcej nic mi nie zlecił, ciekawe czemu... ;)

Moim marzeniem było tłumaczyć książki. :) Albo... filmy! :P Proszę, tutaj nieśmiertelny Stuhr. Perełka ;)


Hitem ostatnich tygodni, który zwalił mnie z nóg, był fałszywy tłumacz języka migowego na pogrzebie Mandeli. Coś niebywałego. Takie rzeczy tylko w Afryce.

Nie jestem zawodowym tłumaczem i pewnie nie będę, czasem wydaje mi się, że to nie na moje nerwy. Ale w sumie, po głębszym zastanowieniu, dochodzę do wniosku, że jedyne co odpowiadałoby moim nerwom to wyplatanie w Bieszczadach koszyków z wikliny.
Więc, kto wie...

wtorek, 17 grudnia 2013

Więzienia dzień trzeci

Już trzeci dzień bez wychodzenia z domu. A może czwarty. Troje dzieci non stop. Ich nieustanna obecność, zwłaszcza krzyki i szarpanina najmłodszego, wgryza mi się w głowę. W odrętwiały mózg.

Rezygnacja. Chociaż może bardziej

derealizacja

albo też

odłączenie, oddzielenie, odcięcie, oderwanie.

Tumiwisizm.
Jatopierdolizm.
Chujmnietoobchodzizm.


Moja teściowa została okradziona, kilka godzin temu, pod swoim blokiem. Wracała z fizykoterapii, jakiś gówniarz po prostu wyrwał jej torbę i uciekł. Nie skomentuję, bo co tu komentować. Wszyscy wiemy, jak jest. Pisałam już o tym.

Dwudziesta już prawie. Mąż jeszcze nie wrócił z pracy. Mozliwe, że zaraz padnę na pysk. A może nie.

Genialna nuta, zaprawdę powiadam wam.



[Sokół]
Myślę pozytywnie, lekarz kazał myśleć pozytywnie
Myślę pozytywnie, nic mnie nie wkurwi dzisiaj
Idę, po prostu idę, spacer to dobry zwyczaj
Wdech i kurwa wydech, i do dziesięciu zliczam
Tlen rzekomo uspokaja, więc się nim upajam
Śmiech to zdrowie, więc chodzę z uśmiechem na mordzie jak pajac
Wiem, mam myśleć dobrze i tak się też nastrajać
Chęć całkiem mnie ogarnia, jebana chęć działania
Pozytywne hasła na kartkach mam na ścianach
Życie jest kurwa piękne, to nieśmiertelny banał
Nie przeklinam wcale i nie czuję agresji
Powtarzam sobie mantrę i nie odczuwam presji
Jestem wyciszony i całkiem pozbawiony nerwów
Ta noga skacze mi wyłącznie z muzycznych kurwa względów
Ludzie są cudowni, więc ciepło myślę o nich
I tylko lekarzowi chętnie bym dopierdolił...

[Marysia Starosta]
I co się by nie działo ty myśl pozytywnie

[Sokół]
Uciekam przed samym sobą głęboko

[Marysia Starosta]
Myśl pozytywnie co się by nie działo ty

[Sokół]
Uśmiecham się na zewnątrz szeroko

[Marysia Starosta]
I co się by nie działo ty myśl pozytywnie

[Sokół]
Ja nie umiem już inaczej

[Marysia Starosta]
Myśl pozytywnie co się by nie działo ty

[Sokół]
Walczę sam ze sobą i całym światem

[Marysia Starosta]
I co się by nie działo ty myśl pozytywnie

[Sokół]
Popatrz, życie jest piękne

[Marysia Starosta]
Myśl pozytywnie co się by nie działo ty

[Sokół]
Nie myśl co będzie jutro bo pęknie ci serce

[Marysia Starosta]
I co się by nie działo ty myśl pozytywnie

[Sokół]
Ja nie umiem już inaczej

[Marysia Starosta]
Myśl pozytywnie co się by nie działo ty

[Sokół]
Walczę sam ze sobą i całym światem

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Logistyczna Murwa w Kadź


Matju, jak wiadomo, ma obustronne zapalenie uszu i zakaz wychodzenia z domu. W związku z tym ja również mam zakaz wychodzenia z domu.
Właśnie zadzwoniła pielęgniarka szkolna, z informacją, że Zuzia jest chora, ma goraczkę i dreszcze i czy mogłabym ją zabrać?
Oczywiście, że nie mogę. Pani nauczycielka, która przyprowadziła Zu do pielęgniarki, okazała ogromne niezadowolenie i niesmak. No bo jak to. Niech ktoś odbierze dziecko!
Ale, na litośc boską, KTO? Mąż nie odbiera telefonu, jest w pracy, zresztą ile może zawalać robotę ze względu na choroby dzieci, wizyty u lekarza i cholera wie co jeszcze? Nie ma babci. Nie ma cioci, wujka, kuzynki. Nie ma sąsaiadki, bo są w pracy. Nikogo, kurwa, nie ma. Nie mogę nawet wyjść po chleb, nie mam co zrobić na obiad bo lodówka pusta.

To jeden z momentów, kiedy z bezsilności mam chęć przywalić komus, albo samej sobie.
Do wychowania dzieci potrzeba więcej osób niż dwoje. Jeśli nie ma się chętnej do pomocy rodziny, to trzeba mieć pieniądze na opiekunkę.
Jestem zła. Głównie na siebie.

EDIT: w szkole istny pomór ;) Dzieci rzygają, panie sprzątające biegają z mopami, klasy wyludnione, innymi słowy - grypa żołądkowa w pełni.

niedziela, 15 grudnia 2013

Bum

Młody powitał niedzielę obustronnym zapaleniem uszu.
Wezwałam lekarza.
Przepisał antybiotyk.
Przez tydzien jestem uziemiona w domu, bo Młody ma bezwzględny zakaz wychodzenia.
Nie wiem jak to zniosę i kto będzie odbierał Zuzę ze szkoły.
Amen.


Potrzebuję tego syropku:


Na spokojność.

piątek, 13 grudnia 2013

Nieeeee

Mateusz rozchorował sie dość poważnie.  Dziś spałam jeszcze mniej niż wczoraj, Młody popłakiwał i krzyczał całą noc, jak tylko się poruszyłam, zaczynał wyć. Kiedy przestały działać lekarstwa, dostał bardzo wysokiej gorączki, ponad 40 stopni, mówił jakby majaczył oraz na kilka minut wpadł w coś, co nader przypominało drgawki. Upłynęła ponad godzina, zanim zaczęła działać następna porcja leku.
Poza tym standard - zatkany nos, duszący kaszel, biegunka.

Ze względu na to, że nie mogę się ruszyć z domu, dziewczynki nie poszły do szkoły i przedszkola.
Jestem psychicznym i fizycznym wrakiem :)

By dopełnić całości obrazu, muszę nadmienić, że chałturzę - co jakiś czas (nieczęsto, na szczęście) trafia mi się tłumaczenie kilku stron na język language. W perspektywie mam zarwane kolejne noce, które spędzę na szarpaniu się między wyjącym dzieckiem i laptopem, żeby zdążyć z tłumaczeniem na czas. Nie znoszę odwalania fuszerki, i staram się pracować jak umiem najlepiej, co skutkuje na przykład niespaniem i niejedzeniem.
Łażące dookoła dzieci przyprawiają mnie o rozstrój nerwowy i czasem nawet napady płaczu, bo nie mogę się skupić. A muszę. Więc siedzę w nocy tak długo, jak widzę literki.

Świat zdaje się mnie nie lubić. Na przykład, kiedy tylko siadam do tłumaczenia, zazwyczaj zdycha internet, który jest mi absolutnie niezbędny. Albo kochany MS Word, pieczołowicie zapisujący zmiany podczas pracy, wiesza się, czule informuje, że nie może zachować pliku i gubi wszystkie autosavy z poprzedniej godziny, w związku z czym część roboty idzie się paść. Takie tam uroki.


czwartek, 12 grudnia 2013

:)

Matju zachorował, więc przejęłam wachtę nocną od Męża. Spałam trzy godzinki i chodzę na rzęsach, więc odrobina śmiechu się przyda...

Z dzisiejszego fejsbuka:


Zatkanie dziury św. Barbarze tylko 7 złotych! Niedrogo :P

środa, 11 grudnia 2013

Bez komentarza

Bo i co tu komentować. Trochę mi smutno, jak na to patrzę. Głównie z tego powodu, że potem nie mogę patrzeć na siebie.



TUTAJ fantastyczna sesja zdjęciowa. W założeniu ma uświadamiać, że w mediach widzimy tylko najlepsze zdjęcia i z nimi się porównujemy. Fascynujące, co mozna osiągnąć odpowiednim ustawieniem.

A tutaj dla odmiany coś naprawdę uczciwie i bez ściemy pięknego - joga z kotem :D Uśmiech mi się przykleił do twarzy ;)

wtorek, 10 grudnia 2013

Hmmm...

Z oficjalnej strony UKSW ;) Reklama kursu angielskiego.
Zakładam, że tłumaczowi pomyliło się z "make yourself at home". Ale bardzo ładnie wyszło :D
"Feel yourself at home" można przetłumaczyć jako "macaj się w domu" ;) No pewnie, zawsze lepiej w domu, niż publicznie :D



TUTAJ więcej ślicznych kwiatków, już z amerykańskiego podwórka :)

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Wolnoć Tomku w swoim domku ;)

Taki domek sobie zbuduję, o:


Schowam się w środku. Tylko żeby wifi była ;) Bez wifi nie ma życia :D

Na razie tonę w świecie Majgull Axelsson. Dawno temu przeczytałam "Kwietniową czarownicę", teraz połykam "Lód i woda, woda i lód". I mam chęć na więcej.
Coś mnie pociąga w skandynawskiej literaturze. Może charakterystyczny chłodny, beznamiętny styl, pod którym kłębią się niewyrażone uczucia, zazwyczaj prowadząc do katastrofy. Dla mnie to trochę jak kontakt z Obcym :) Dziwny sposób myślenia tak głęboko odmienny od mojego, że aż kojący. Bezpieczny.
Może powinnam mieszkać w Skandynawii ;) Moja fascynacja Norwegią trwa od kilkunastu lat.
Hmmm. Może by tak zacząć studiować skandynawistykę? ;) Na medycynę/pielęgniarstwo już za późno...

niedziela, 8 grudnia 2013

Jak


Właśnie tak jest.
Kiedyś umiałam o tym mówić. Pisać. Teraz już nie potrafię. Słowa ze mnie opadły.

Wszystko jest w porządku :)

Piszę. Kasuję. Piszę. Kasuję. Banał za banałem, klisza za kliszą.

Jest OK :)

Puścić wszystko i opaść na dno? Jak w tej scenie z "Fortepianu", która mnie jednocześnie fascynuje i przeraża.

Tak, myślę, że już mi lepiej :)

Trudne do zniesienia i równie trudne do przekazania jest, wspólne wszystkim psychicznym topielcom, wyobcowanie. Ten dziwny moment, kiedy wyciągasz do kogoś ręce i odbijasz się od ściany niezrozumienia, lęku czy nawet wstrętu. W najlepszym razie - obojętności. Żyjemy w kulturze migających obrazków, ulotnych wiadomości, nieustającego wyścigu i jednorazowych emocji. Mimo dobrych chęci trudno zatrzymać się i skupić na kimś, kto nie ma do zaoferowania NIC oprócz smutku.
Smutek ma drugą stronę - paraliżujący wstyd.

Dlatego właśnie wszystko w porządku :)



to zdjęcie było TU

Nadejdzie taki dzień

Prześladuje mnie to zdjecie:


Jest w nim coś, co nie daje mi spokoju. Może spokój. Tak, ten spokój nie daje mi spokoju. Wokół mnie troje dzieci biega i bawi się głośno w chowanego. Co chwila ktoś kogoś potrąca, szarpie, rozlega się wrzask "maaaaamoooooooooo!!!!!!!". .
Patrzę na zdjęcie i marzę o leniwym poranku ze śniegiem za oknem, o gorącej herbacie, książkach i ciszy. O łagodności.



piątek, 6 grudnia 2013

Wieje

Nad Polską huragan Ksawery. Bardzo ładnie ma na imię. Do nas w stolycy docierają jakieś resztki, ale i tak w nocy piździło tak, że szyby w oknach drżały.
Obudziłam się przypadkiem o drugiej, ze znajomym nerwowym supłem zaciśniętym w żołądku. Paradoksalnie ten dziki wicher za oknem szybko mnie uspokoił.

Dzieci natomiast nie są zachwycone. Ania piszczała po drodze do przedszkola, trzymając się za czapkę, a Matju odwrócił się w wózku tyłem do kierunku jazdy, wcisnął buzię w oparcie i tak jechał z wypiętym tyłkiem ;)
W przedszkolu dziś będzie prawdziwy Mikołaj. Ciekawa jestem jak bardzo Mat się wystraszy ;)

Dzieciaki dostały w domu jedynie drobiazgi - Zu liczydło, Ania czapkę i fartuch kucharski, Matju samochodzik. Do tego po kinder jajku i małe czekoladki. Przeraża mnie ilość prezentów, którymi zalewa się dzieci przy każdej okazji. Potem w szkole/przedszkolu jest licytacja - kto co dostał. Nie wiem, czy dobrze robię, wykluczając moje dzieci z tej konkurencji, ale nie mam wielkiego wyboru - nie bardzo nas stać, żeby stanąć do wyścigu.
Z jednej strony chciałabym im kupić wszystko o czym zamarzą, z drugiej wiem, że to nie jest ani możliwe, ani właściwe. Ale sama pamiętam gorzkie upokorzenie, kiedy kolejny rok, jako jedyna z całej klasy nie miałam magnetofonu, walkmana ani prawdziwych amerykanskich dżinsów. Chujowo jest być biednym, zaprawdę powiadam wam.
Na szczęście, teraz nie jest tak źle.





czwartek, 5 grudnia 2013

Pytania i rozważania

Najwyraźniej przedszkolne dyskusje o uczuciach bardzo zapadły w Mateuszową pamięć, bo chodzi teraz po domu i powtarza: "cio to miłoć? cio to miłoć?" "Cio to miłoć brum bruma?" Wzruszające jest jego przywiązanie do samochodów ;)

Ania dowiedziała się od siostry, że nie ma Świętego Mikołaja. Była zdegustowana.
"Mamo, no jak to, to jak ja mam mówić, że rodzice mi te prezenty kupili??! To przecież tak GŁUPIO..."

Myśl dnia

Nie sposób się nie zgodzić z pierwszym cytatem. Żelazna logika :D



środa, 4 grudnia 2013

Love is in the air

Poprzedni post gdzieś mi przepadł. Nie szkodzi.

Doznałam dziś niespodziewanego przypływu satysfakcji z rodzicielstwa. Ciocie w przedszkolu powiedziały, że kiedy rozmawiały z dziećmi o miłości, Matju za każdym razem, kiedy słyszał słowo "miłość" radośnie się uśmiechał i wołał "MAMA!", wymachując przy tym rękami.

Rozpłynęłam się ze szczęścia oraz dumy ;) W bardzo mamusiowym stylu ;) No bo czy to nie urocze?

Ponadto Młody zachowywał się w sposób cywilizowany i przez calutki wieczór nie miałam ochoty sprzedać go na allegro. Ani razu. 
Dzień uważam więc za bardzo udany ;)




wtorek, 3 grudnia 2013

Prawdziwe życie zaczyna się...

... kiedy dzieci są już w łóżkach.
Niestety, zazwyczaj starcza mi energii tylko na szybki prysznic, albo nawet i nie. Nastepnie padam spać.


Tymczasem to jest jedyna okazja do ZROBIENIA CZEGOŚ SPOKOJNIE. Czytania, nauki, dziergania, grania na kompie, gotowania czy chociażby ogarnięcia pobojowiska. Filmów nie mogę oglądać o tej porze, bo zasypiam w ciągu pięciu minut.


Codziennie powtarzam sobie "wieczorem zrobię to i to i tamto". Codziennie, po uśpieniu Matju, wlokę sie do łazienki na sztywnych z wyczerpania nogach, dokonuję ablucji w minimalnym zakresie, koniecznym do bezawaryjnego funkcjonowania w społeczeństwie, a potem padam na łóżko i odpływam.

Mąż wyeksmitował mnie z łóżka rodzinnego, gdzie spaliśmy we troje z Matju. Otóż Młody ma tendencję do wędrowania przez sen, wicia się, przekręcania, wierzgania i wczepiania się w to, co ma pod ręką. Matju utrzymywał górną połowe ciała na mojej połowie łóżka, a dolną, na połowie Taty. W związku z czym Małżonek systematycznie budził się w nocy, kopany w twarz. Co go tak zniesmaczyło, że stanowczo zażądał rozwiązania problemu. Rozważyłam za i przeciw i uznałam, że jak Młody będzie spał sam to będzie w nocy wył. I kto będzie do niego latał? Nie Mąż przecież. I wyniosłam się z rodzinnego gniazda z cichym westchnieniem ulgi ;)
I co? I nastapił CUD.
Dziecko, które przy mnie budziło się o 4.00-5.00, przy Ojcu śpi do 5.30-6.00 a nawet 7.00... Nie wiem jak, nie wiem czemu, ale wiem, że nie będę z tym walczyć ;)
Być może to siła Tatowego spokoju. Jestem kłębkiem nerwów, dzieci pewnie to czują. Im młodsze, tym bardziej.
W każdym razie wysypiam się. Nareszcie. Po ośmiu latach cierpień z niedospania wreszcie mogę zasnąć wieczorem i obudzić się rano.
Powiem Wam, że jest to jedna z najlepszych rzeczy na świecie :)
I nawet tak bardzo mi nie żal przespanych wieczorów :)

Zimno

Zimno. Potrzeba coraz więcej warstw.
Matju dostał nową czapkę, w której wygląda jak radziecki pilot  :) Rozpływam się z zachwytu za każdym razem, kiedy mu ją zakładam :) Podkreśla niewinny wyraz błekitnych oczu i uroczo zaróżowione chomicze policzki. :D


Też bym chciała taką czapę, ale na mój rozmiar nie produkują. Nawet jeśli obwód głowy się cudem zgadza to już włosy się nie mieszczą.
Więc nakrycie głowy na ten sezon wyprodukowałam sobie na drutach sama. Jest to szalik z wielkim kapturem, żeby można było się w nim schować (zaspokaja moją potrzebę izolacji od otoczenia) mieszczą sie w środku moje włosy (w zimie długie pióra to udręka) i, co najważniejsze, wygląda odpowiednio dziwnie i nikt takiego nie ma, co bardzo mnie satysfakcjonuje ;)
Mama Kangurzyca w wersji Master Yoda ;)


Grunt, że ciepło :)

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Prezenty

Sezon prezentowy czas zacząć.
Dziewczynki napisały listy do Świętego Mikołaja. Dziś Święty Mikołaj po pracy pojedzie do sklepu zobaczyć, co się da załatwić ;)

Ania zażyczyła sobie lalkę My Little Pony "w kształcie ludzia" czyli Equestria Girls. Zuzia pomogła jej napisać - "ekuestria gerls". Lalka nazywa się "Fluttershy", co w wykonaniu Zu brzmi "plater shine" :D Kiedy mi powiedziała o co chodzi i zapytała jak to się pisze, musiałam się sporo nagłowić zanim odkryłam w czym rzecz :)
Ania chce jeszcze mikrofon oraz kucharską czapkę i fartuch. Jestem zaskoczona, bo nigdy nie zdradzała zamiłowania do garów. To musi byc wpływ Taty, który lubi gotować i Przedszkola, gdzie co jakiś czas dzieci kolektywnie przygotowują skomplikowane potrawy typu tosty z miodem ;) Albo ogórki kiszone... Tak, ogórki były dobre :)

Zuzia chce tylko Equestria Girls Rarity i pieska Ralfi. Piesek Ralfi kosztuje dwieście zlotych i w życiu nas nie będzie na niego stać, a nawet jeśli byłoby, to i tak wolelibyśmy kupić za te pieniądze na przykład zestaw Lego. Więc pieska nie będzie. Życie jest pełne rozczarowań, moje drogie dzieci.

Matju nic nie chce, a dostanie samochodziki i, być może, piętrowy tor do nich. I może jakieś narzędzia.

Mama o prezentach może sobie pomarzyć ;) Życie, jak wspomniałam, pełne jest rozczarowań, a im człowiek starszy, tym rozczarowania bardziej dojmujące ;)



Bardzo apetyczne drzewko ;)

Prezenty - expectations vs reality:


Nie chce mi się zaczynac kolejnej notki dzisiaj, więc ku pamięci zapiszę tutaj.

Odbieram Anię z przedszkola. Z sali dobiega głośna muzyka. Mini Disco w pełnym rozkwicie :)

A [płaczliwie]: Mamooo, czemu tak wcześnie mnie odbierasz?!!! (była 16.30...) Nie zdążę się pobawić!
Ja [lekko zmieszana] - No wiesz, wcale nie jest wcześnie... Skąd miałam wiedzieć, że chcesz zostać dlużej... Raz chcesz żeby cię odbierać wcześnie, raz później, ja nie wiem...
A: Chcę sie bawiiiiić!
Ja [tracąc cierpliwość]: to może ja sobie pójdę.
Ania [dramatycznie i ze łzami w oczach]: Jak to PÓJDZIESZ SOBIE?! I tak mnie zostawisz??? Taką UMIERAJĄCĄ??!
;)

Kiedy wróciłam do domu, Matju zażyczył sobie zostać u sasiadów. I bawić się. Sąsiedzi mieli inne plany. Matju, przyprowadzony do domu rzucił się na podłogę, wyjąc, że on chce do cioci, a potem, że chce do taty. Nie zwracałam uwagi, takie napady najlepiej przeczekać, zresztą i tak nie wiadomo co robić.
Matju z wycia przeszedł w histeryczny ryk i zaczął walić głową w podłogę.
Szybko jednak skalkulował, że mu się nie opłaca, bo i tak nikt nie reaguje, więc ścichł i potuptał sobie do kuchni.
Zajęłam się czymś i uwagę moją zwrócił dopiero dobiegający z kuchni łomot.
Matju stał na stole i w akcie zemsty zrzucał z rozmachem wszystko ze stołu i okolic. Stłukł szklankę. Podeszłam, żeby go z tego stołu zdjąć i dostałam w twarz tak, że spadły mi okulary. Matju wyrwał mi się i stracił równowagę. Spadł najpierw na krzesło a następnie z krzesłem wywalił się na podłogę.
Kiedy schyliłam sie, żeby go pozbierać, ugryzł mnie jak bulterier.
Wrzasnęłam. Podniosłam go pod pachy i, unikając kopniaków, w wyciągniętych rękach poniosłam do pokoju, postawiłam, niezbyt, przyznaję, delikatnie i ulotniłam się, zamykając drzwi.
Byc może wychodzę tu na patologiczną, wyrodną matke, ale uwierzcie, zrobiłam to tylko ze względu na dobro ukochanego dziecka. Gdybym poprzebywała z nim sekundę dłużej, poczytalibyście o mnie w Super Expresie.
Bilans - oboje mamy siniaki i zadrapania. Okulary ocalały. Tym razem.
Zszarpanych nerwów nie liczę.
Śpiewam sobie szeptem ludową piosenkę - "Wina, wina, wina dajcie a jak nie to spieeerdalajcie..."
Kolejny dzień za mną! A jutro od nowa to samo! I pojutrze! I popojutrze! Niech mi ktoś pożyczy pistolet z jednym nabojem, proszę. Albo lepiej z dwoma, tak mi sie trzęsą ręce że za pierwszym razem mogę nie trafić.


There's that one song

Rano Małżonek słucha Antyradia. Zazwyczaj tamtejsza muzyka nie robi na mnie wielkiego wrażenia, ale dziś złapałam coś dla siebie :)
Słuchając, miałam ochotę smiać się i płakać na raz :) Bardzo, bardzo moja :)





;)

Nuciłam sobie od rana, szarpiąc się z ubieraniem dzieci do wyjścia, po drodze do przedszkola, w drodze z powrotem, podczas zakupów i w domu, czyszcząc spodnie i buty Mateusza, upaprane psią kupą. I nadal chciało mi się śmiać i płakać jednocześnie. Sama nie wiem czemu.

sobota, 30 listopada 2013

M. Z. Danielewski - "House of Leaves"


Pierwsze słowo, którym określiłam tę książkę to "mindfuck", czyli, po naszemu, "coś, co ryje banię" (czyli "mózgojeb", Patrycja, dziękuję za właściwe określenie :D)
Następnie przejrzałam recenzje i słowo to powtarzało się w mniej więcej co drugiej...

Klaustrofobiczna. Schizofreniczna. Przytłaczająca. I piękna, również w warstwie typograficznej.
Znalazłam to cudo na liście najlepszych horrorów. Nie miałam pojęcia CZYM ta książka jest. A jest labiryntem.

Mimo porąbanej formy i treści, powieść wciąga, wsysa, gryzie i nie daje spokoju.

W ogóle próbować opisać tę książkę to jak próbować wepchnąć ośmiornicę do siatki tak, żeby żadna macka jej nie wystawała...

Na pierwszej stronie jedno zdanie: "This is not for you". Skojarzyło mi się z napisem nad piekielną bramą u Dantego "Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie." I słusznie, bo dalej było coraz zdziwniej i zdziwniej...

To jest książka o książce o filmie o domu. Słabo? Jak wspomniałam, labirynt. W jego centrum jest tajemniczy dom. Nie wiadomo czym jest i czy jest, najprawdopodobniej go nie ma. Tym niemniej rozciąga się na wszystkie warstwy narracji, łącząc je w jeden, niesłychanie trudny do rozsupłania, węzeł. W sferze wizualnej fakt ten podkreślono przez drukowanie słowa "house", w całej powieści, niebieską czcionką.

Nie wiadomo co jest tutaj fikcyjną rzeczywistością a co fikcyjną fikcją.
Już na pierwszych stronach, Narrator numer 1 informuje nas, że film to ściema. I wiekszość bibliografii zacytowanej w gąszczu przypisów to również ściema. Uzbrojeni w tę wiedzę, wchodzimy i giniemy.

"See, the irony is it makes no difference that the documentary at the heart of this book is fiction. Zampano knew from the get go that what's real or isn't real doesn't matter here. The consequences are the same."

Narrator nr 1 znajduje manuskrypt, napisany przez Narratora nr 2. Manuskrypt traktuje o filmie, opowiadającym o wyżej wzmiankowanym domu.
Dzieło Narratora nr 2 ma formę akademickiego wywodu, okraszonego istną lawiną przypisów. Narrator nr 1 opracowuje i uporządkowuje owo dzieło (dodając sporo od siebie), co powoduje u niego postępujący rozpad osobowości. Przedstawiany zresztą w sposób, który, szczerze przyznaję, zapierał mi dech.

Przypisy. Przypisy do przypisów. Odniesienia, odesłania, aluzje, niejasności. Tekst byłby niestrawny, ze względu na swój charakter naukowej, albo "naukawej" rozprawy, ale pączkuje w nim groza, która nie pozwala odpuścić. A kiedy przestajesz czytać, niepokój zostaje z tobą. Jak rysa na fundamencie rzeczywistości.

Jest bardzo postmodernistycznie. Są zagadki do rozwiązania. Na przykład na stronach 64-67 jest długi przypis, składający się w całości wyłącznie z nazwisk fotografów. Od pewnego miejsca, kiedy czytamy pierwsze litery nazwisk możemy odszyfrować: "A LONG LIST F VISIONARIES" i kawałek dalej: "SHE SAID MEMORIES MEAN ALL BUT THEY ARE ALL DEAD WHO YOU" i następnie "I WAIT NOW FOR ONLY THE WIND".
Takich i innych kodów jest więcej.

Forma współgra z treścią. mamy na przykład strony wydrukowane tak:


Albo tak:



Narrator 1 i Narrator 2 są możliwi do odróżnienia dzięki odpowiadającym im dwóm typom czcionki.

Na końcu książki mamy dodatki, miedzy innymi zbiór dobrych wierszy, którego powiązania z treścią są trudne do rozszyfrowania. Są jeszcze listy, które matka Narratora nr 1 pisała do niego ze szpitala psychiatrycznego. Chyba właśnie ta część najbardziej mną wstrząsnęła. Piękne, pełne rozpaczy, niepewności i niemożliwej do opanowania tęsknoty. Rozumiem lepiej niż bym chciała.

Powstało w internecie całe forum, poświęcone "House of leaves", gdzie grupka fascynatów próbowała rozebrać powieść na części pierwsze, rozwikłać, zbadać i opisać. Kopalnia wiedzy. Niektórych nawiązań i smaczków nie byłabym w stanie wyhaczyć sama, ze względu na ewidentne braki w wykształceniu.
Autor wyznał w którymś z wywiadów, że w "HoL" nic nie jest bez znaczenia. Dzieło iście monumentalne.

To nie jest lektura dla każdego. Mnie zafascynowała i pozwoliła przetrwać całkiem spory psychiczny kryzys, którego doświadczylam kilka tygodni temu.

Na koniec rzucę kilka ulubionych cytatów.

"Little solace comes
to those who grieve
when thoughts keep drifting
as walls keep shifting
and this great blue world of ours
seems a house of leaves

moments before the wind."


"You Shall Be My Roots

You shall be my roots and
I will be your shade,
though the sun burns my leaves.

You shall quench my thirst and
I will feed you fruit,
though time takes my seed.

And when I'm lost and can tell nothing of this earth
you will give me hope.

And my voice you will always hear.
And my hand you will always have.

For I will shelter you.
And I will comfort you.
And even when we are nothing left,
not even in death,
I will remember you."

"Is it possible to love something so much you imagine it wants to destroy you only because it has denied you?"

"I know I am too late. I'm lost inside and no longer convinced there's a way out."

"It's there before I sleep, there when I wake, it's there a lot. But as Nietzsche said, the thought of suicide is a consolation. It can get one through many a bad night."

Mem na dziś

Szukałam stosownego obrazka, który wyraziłby moje hmmm... niespokojne wnętrze i proszę, znalazłam aż dwa. Śliczne. Girl power, yeah.




Dość metafizycznych  uniesień, wracam do sprzątania.

A, byłabym zapomniała. Podkładzik muzyczny do obrazków powyżej. Uwielbiam tę piosenkę, kiedy jestem zła.

piątek, 29 listopada 2013

Piątek weekendu początek

Wiadomo, że weekend to zuo, więc nie będę się powtarzać na ten temat. W ten  weekend będzie jeszcze ciekawiej, albowiem o 16.30 w sobotę czeka nas, uwaga, "wizyta duszpasterska" czyli xsiondz po kolędzie. W listopadzie. Tak.
Oznacza to, że jutrzejszy dzień spędzę na sprzątaniu. Co, samo w sobie, nie jest złe, bo do większości powierzchni w dużym pokoju można się przylepić, a podłoga chrzęści pod nogami. Więc każdy pretekst do posprzątania jest dobry, nawet xsiondz.
No i zawsze to jakaś rozrywka. Może znowu usłyszę kilka uwag na temat zdjęcia, które wisi u nas w przedpokoju... W ataku narcyzmu powiesiłam zdjęcie z mojej ciążowej sesji, jedno z tych, na których jestem eeee... niekompletnie ubrana ;) W zeszłym roku ksiądz zapytał "co to ma przedstawiać", "do czego zmierza" i "co ja chcę udowodnić". Odpowiedziałam, że ma to przedstawiac mnie w ciąży, zmierza do porodu a udowodnić chcę, że mogę wyglądać ładnie na zdjęciach.
Ciekawa jestem co będzie w tym roku. Może znowu jakiś duszpasterz zechce mi wyprostować kręgoslup moralny. Nie mogę się doczekać.

A tymczasem słucham sobie piosenki.
Ben Burnley jak zwykle w samo sedno. Lubiam.


Sen

Mogę oficjalnie ogłosić, że Matju przesypia noce. Już od kilku tygodni śpimy bez pobudek :) No, chyba, że jest chory albo coś go boli, wtedy płacze. Ale kiedy nic mu nie dolega śpi od 20.30 - 21.00 do około 5 rano.
Każda matka wie, że kilka godzin nieprzerwanego snu to rzecz bezcenna. Świat wygląda zupełnie inaczej, kiedy Mały Potfór nie wyrywa rodzicielki z objęć Morfeusza  ;)

To jest jedna z najtrudniejszych rzeczy w rodzicielstwie - brak spokojnego snu. I konieczność zerwania się bladym świtem. Jak tu funkcjonować, być cierpliwą oraz wyrozumiałą i pełną energii kiedy wszystko boli, ziewasz tak, że mało ci nie urywa szczęki, a jedyne o czym marzysz to walnąć się w pościel i zapaść w sen, a odpieprzcie się wszyscy ode mnie.
Naukowcy udowodnili, że długotrwałe zaburzenia snu prowadzą do wielu problemów, począwszy od depresji, kończąc na halucynacjach. Pozbawianie snu, całkowite lub częściowe, jest jedną z najstarszych i najskuteczniejszych tortur. A ty, matko, zarywaj noce, chora czy zdrowa, i jeszcze się uśmiechaj w radosnej podzięce. No i oczywiście uśmiech dziecka ci wszystko wynagrodzi, haha. Ha. Ha. Ha. Może komuś wynagradza, nie wiem, mnie zdecydowanie nie.

To wszystko oczywiście nie znaczy, że nagle w domu zapanowała sielanka. Matju jest uciążliwy, ruchliwy, wszędobylski i wymagający. Wjeżdża na nerwy całej rodzinie, ostatnio w szczególności siostrom. Które, na przykład, nie mogą się spokojnie pobawić swoimi ukochanymi klockami Lego, bo nagle w środek zabawy wpada Matju, rozwala konstrukcje, rzuca klockami i drze książeczki z instrukcjami. Dziewczynki płaczą, a ja mam ochotę wziąć sprawcę zamieszania i pogonić go na bosaka po tych rozrzuconych klockach.

Ale o wiele łatwiej jest zachować chociaż pozory cierpliwości, kiedy przespało się pięć godzin bez pobudki. Howgh.


czwartek, 28 listopada 2013

Kinomania

Dziś miałam wolne. Mąż też wziął wolne i zarządził dzień atrakcji, czyli kino. "Hunger Games" oczywiście, książki pokochałam (one sa teoretycznie dla nastolatków, więc nie powinnam się może tak otwarcie przyznawać...;) ) Pierwszy film też był niczego sobie.



Traf chciał, że jestem chora, więc do kina udałam się z 38stopniową gorączką. Dzięki temu zażyłam dodatkowej rozrywki, świat wydawał się lekko odrealniony i ubawiłam się setnie, oglądając 40minutowy blok reklamowy... ;) Reklam w kinie jest coraz więcej, pamiętam, że kiedyś dawali max 15 minut a i to wydawało mi się grubą przesadą. Cóż, postęp. A może nawet postemp.
Film bardzo mi się podobał. Może to gorączka a może moja mentalność nieuleczalnie romantycznej gimnazjalistki, kto wie. W każdym razie spłakałam się porządnie oraz ogryzłam paznokcie niemal do kości ;)
Był długi, więc, zważywszy na nieprzyzwoicie przeciągnięte reklamy, już po pierwszych piętnastu minutach ludzie zaczęli procesyjnie wychodzić na siku. Uważam, że w trakcie długich filmów powinna być jedna oficjalna przerwa techniczna na odcedzenie kartofelków. Albo może lepiej dwie ;) człowiek nie wielbłąd przecież. No.
Wyjątkowo lubię tutaj Jennifer Lawrence. Między innymi za wygląd. Kiedy (dawno temu) byłam młodsza i marzyłam o tym, żeby być piękna, chciałam wyglądać dokładnie tak, jak ona sie prezentuje w "Igrzyskach Śmierci" :) Tak sobie wyobrażałam prawdziwe piękno, od czarnych, falujących włosów po apetycznie kobiecą, IMO nienaganną figurę :)

Przy okazji zanotowałam sobie trzy kolejne Filmy, Które Absolutnie Muszę Obejrzeć.

Oczywiście wyczekany i wytęskniony Hobbit:



Nowy film z Boskim Keanu:



Wszystko z Keanu oglądam w ciemno i nigdy nie jestem rozczarowana ;) Nawet jak film jest gniotem, to jest na kogo popaczeć.

I oczywiście nowy Robocop, na którego czekam z niecierpliwością ;)




środa, 27 listopada 2013

Zima

Wstaję rano a tu -4 i pada śnieg. Zima mnie zaskoczyła.
Nastąpiło malutkie pandemonium - trzeba było szybko znaleźć zimowe spodnie maluchów.
Matju, opatulony warstwami odzieży, przypomina małego niedźwiadka. I waży jak niedźwiadek. Nadal nie chce maszerować, woli być u mamy na rękach :) Ustawił się tylko do zdjęcia.


Zima powitała mnie czule zapaleniem zatok. Przez gorączkę ledwie widzę na oczy, więc tym optymistycznym akcentem zakończę dzisiejsze wyznania, nie chcąc popadać w nadmierny pesymizm.

wtorek, 26 listopada 2013

Minus sto do nerwostanu

Jak co dzień, odwiedziła nas kocica sąsiadów :)


Mruczący kot na kolanach. Poziom agresji spada błyskawicznie. Siedziałam tak, pogrążona w kocim błogostanie. Podszedł Matju. "mama oć, daj cikoladkę daj mniam mniam, oppaaaa mama oć lobimy bęc!".
Ja na to szeptem "ciiiiicho synku, patrz, kotek śpi, nie moge się ruszyć bo się obudzi..."
Matju (szeptem) "kotek pi!" pogłaskał kotka i poszedł sobie O.o

Zuza "Mamooo, możesz mi dać coś do zjedzenia?"
Ja: "sorry córko, nie mogę się ruszyć, kot na mnie leży."
Zuza: "aaaa, ok." Pogłaskała kota i poszła do kuchni zaopatrzyć się samodzielnie w jedzenie. O.o

Wniosek: Moje dzieci olewają, kiedy matka:
- jest zajęta
- źle się czuje
- jest zmęczona
- jest chora.

Ale bez problemu i bez namysłu okazują empatię śpiącemu kotu. O_O


W sumie, po głębszym zastanowieniu uważam, że to zrozumiałe. Nie jestem taka puchata, futrzana, przytulaśna i mrucząca. Gdzie mnie tam do sierściucha ;)

Wniosek 2: chyba powinnam się zaopatrzyć w kota i nosić go non stop na sobie, w charakterze tarczy ;)